Informacje
visvis z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
Kategorie
Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52Znajomi
Moje rowery
Szukaj
Wykres roczny
Zdjęcia
Archiwum
- 2013, Sierpień.4.0
- 2013, Lipiec.4.0
- 2013, Czerwiec.7.0
- 2013, Maj.10.0
- 2013, Kwiecień.6.0
- 2013, Marzec.2.0
- 2011, Luty.1.0
- 2010, Grudzień.1.0
- 2010, Wrzesień.25.21
- 2010, Sierpień.16.33
- 2010, Lipiec.2.6
- 2010, Czerwiec.5.5
- 2010, Maj.6.5
- 2010, Kwiecień.8.6
- 2010, Luty.1.2
Blogowe roztrojenie jaźni
Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | dodano:30.08.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Dawno, dawno temu, kiedy powstawał ten blog miał on być z założenia blogiem rowerowym, gdzie podobnie jak tysiące innych użytkowników portalu bikestats.pl relacjonowałbym swoje wypady i wyprawy rowerowe. Z resztą sama jego nazwa – „w siodle – blog rowerowy” już o tym świadczy…
Potem z bloga rowerowego zrobił się blog o wszystkim i o niczym, czyli zaczęły tutaj lądować relacje z wszelkich przejawów aktywności. Nie tylko stricte sportowej czy rekreacyjnej, ale także z wszystkich innych dziedzin życia młodego człowieka, które warte były opisania.
Zaglądając jednak na bloga od czasu kiedy jestem w Hiszpanii, mam wrażenie, że stał się on blogiem stricte kulinarnym, gdzie co chwila przemycane są jakieś smaki czy pisząc o odczuciach i obserwacjach Andaluzji siłą rzeczy na pierwszy plan i tak wychodzi jedzenie… A skoro tak, to koniecznie napiszę o dzisiejszym poranku!
Pobudka miała być o 9.00 ale wyszła 9.30, a plan na „dzień dobry” to joga na plaży przy akompaniamencie szumu fal oceanu… Każdy w zasadzie okrył się tylko tym, co było pod ręką i 15 minut po przebudzeniu powoli podążaliśmy w stronę plaży, która tutaj o tej porze jest jeszcze zupełnie pusta!
Po szybkiej lekcji oddychania Polly przeszła to tłumaczenia nam kolejnych układów i pozycji. Było z tego kupę śmiechu, a przy okazji uświadomiłem sobie, że nad rozciągnięciem swojego ciała będę musiał spoooooooooro popracować… Po jodze, która w moim wykonaniu wyglądała bardziej na robienie jakiś nieskoordynowanych ruchów niż na zaplanowane ćwiczenia, ale co tam! Przecież liczy się FUN! I idąc tym tropem zabawy było mnóstwo, bo po ćwiczeniach trzeba było wziąć prysznic, a jak on mógłby on wyglądać inaczej jeśli nie w „wielkiej wodzie”, która była tuż obok!
Po kąpieli, biczach wodnych z fal rozbijających się o plecy, które wyrzucały nieustannie chciały wyrzucić nas na brzeg przyszedł czas na śniadanie. Namierzyliśmy piekarnię i fruteriję (nie mam pojęcia jak to odmienić… w każdym razie taki nasz zieleniak-warzywniak) i puściliśmy się w wir zakupów! Pomarańcze, grejpfruty, banany, arbuz i pomidory!
Po powrocie do domu od razu 2 bagietki wylądowały na patelni razem z ociupinką oliwy, Polly wzięła się za krojenie pomidorów i połączenie ich oliwą i ziołami, a ja wziąłem się za zrobienie owocowego koktajlu! Moimi ofiarami padło 10 pomarańczy, 2 grejpfruty, 3 banany i trochę mleka, a wszystko to potraktowałem blenderem…
Wyszła nam iście królewska uczta, w sam raz na początek kolejnego cudownego dnia w Tarifie!
Potem z bloga rowerowego zrobił się blog o wszystkim i o niczym, czyli zaczęły tutaj lądować relacje z wszelkich przejawów aktywności. Nie tylko stricte sportowej czy rekreacyjnej, ale także z wszystkich innych dziedzin życia młodego człowieka, które warte były opisania.
Zaglądając jednak na bloga od czasu kiedy jestem w Hiszpanii, mam wrażenie, że stał się on blogiem stricte kulinarnym, gdzie co chwila przemycane są jakieś smaki czy pisząc o odczuciach i obserwacjach Andaluzji siłą rzeczy na pierwszy plan i tak wychodzi jedzenie… A skoro tak, to koniecznie napiszę o dzisiejszym poranku!
Pobudka miała być o 9.00 ale wyszła 9.30, a plan na „dzień dobry” to joga na plaży przy akompaniamencie szumu fal oceanu… Każdy w zasadzie okrył się tylko tym, co było pod ręką i 15 minut po przebudzeniu powoli podążaliśmy w stronę plaży, która tutaj o tej porze jest jeszcze zupełnie pusta!
Po szybkiej lekcji oddychania Polly przeszła to tłumaczenia nam kolejnych układów i pozycji. Było z tego kupę śmiechu, a przy okazji uświadomiłem sobie, że nad rozciągnięciem swojego ciała będę musiał spoooooooooro popracować… Po jodze, która w moim wykonaniu wyglądała bardziej na robienie jakiś nieskoordynowanych ruchów niż na zaplanowane ćwiczenia, ale co tam! Przecież liczy się FUN! I idąc tym tropem zabawy było mnóstwo, bo po ćwiczeniach trzeba było wziąć prysznic, a jak on mógłby on wyglądać inaczej jeśli nie w „wielkiej wodzie”, która była tuż obok!
Sprzed kilku dni, ale dzisiaj na jogę nie wzięliśmy aparatu© visvis
Po kąpieli, biczach wodnych z fal rozbijających się o plecy, które wyrzucały nieustannie chciały wyrzucić nas na brzeg przyszedł czas na śniadanie. Namierzyliśmy piekarnię i fruteriję (nie mam pojęcia jak to odmienić… w każdym razie taki nasz zieleniak-warzywniak) i puściliśmy się w wir zakupów! Pomarańcze, grejpfruty, banany, arbuz i pomidory!
Po powrocie do domu od razu 2 bagietki wylądowały na patelni razem z ociupinką oliwy, Polly wzięła się za krojenie pomidorów i połączenie ich oliwą i ziołami, a ja wziąłem się za zrobienie owocowego koktajlu! Moimi ofiarami padło 10 pomarańczy, 2 grejpfruty, 3 banany i trochę mleka, a wszystko to potraktowałem blenderem…
Tyle zostało po śniadaniu :)© visvis
Wyszła nam iście królewska uczta, w sam raz na początek kolejnego cudownego dnia w Tarifie!