Informacje

avatar

visvis
z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg

Kategorie

Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy visvis.bikestats.pl

Zdjęcia



Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk

Barbacoa czyli grillowanie!

Wtorek, 31 sierpnia 2010 | dodano:01.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dawno nie było o jedzeniu, prawda? Więc tradycji musi stać się zadość i ponownie muszę napisać o czymś smacznym. Wspominałem już o panujących tutaj zasadach jedzenia w kupie – albo wszyscy razem wieczorem wychodzą coś zjeść do restauracji albo wszyscy zwalają się do kogoś, gdzie gotuje się wspólnie lub objada wspólnie tego, do kogo przyszliśmy i kto akurat miał coś ugotowane. I nieważne, że gotował tylko dla siebie, a zwaliło się prawie 20 osób! Nie samo nasycenie się jest najważniejsze, a wspólne spędzenie czasu i celebrowanie samego jedzenia.

Pierwszy taki wieczór już opisywałem, kiedy to my byliśmy tymi objedzonymi. Ale po naszym powrocie z Sevilli sytuacja obróciła się na naszą korzyść i to my byliśmy tymi, którzy objadali. A było z czego objadać, bo wspólnie świętowaliśmy urodziny Juana, które przyjęły formę barbacoa czyli bardzo popularnego i lubianego w Polsce grillowania.

No właśnie! Grillowanie jest chyba jedyną praktyką tutaj, która wygląda dokładnie tak samo jak u nas. Każdy, kto pojawił się na grillu przyniósł ze sobą jakieś „wpisowe” czyli przeróżne mięsa, szaszłyki, napoje mniej czy bardziej wyskokowe no i oczywiście prezenty dla Jubilata. My z naszym prezentem w Polsce nie bylibyśmy zbyt oryginalni, ale tutaj prezent był wyjątkowy – butelka polskiej Żubrówki to coś, co jest tutaj bardzo lubiane, a tym samym baaaaardzo cenne, o czym świadczyła zadowolona mina Juana :)

Drugi raz mieliśmy okazję grillować wczoraj wieczorem. I choć też było podobne do naszego polskiego grillowania to miało swój specyficzny klimat. Wszystko za sprawą miejsca gdzie grillowaliśmy – tarasu w domu znajomych, z którego roztacza się widok na jeden z licznych placyków starego miasta w Tarifie, gdzie tradycyjnie wieczorem toczy się życie towarzyskie i artystyczne lokalnych gitarzystów i multiinstrumentalistów, których można spotkać tu na każdym kroku.

widok z tarasu grillowego © visvis


A co się tutaj grilluje? Dosłownie wszystko. Oprócz tradycyjnych u nas kiełbasek, szaszłyków, skrzydełek, piersi i udek z kurczaka, karkówki czy innych rzeczy na ruszcie można znaleźć także dużo warzyw, które tutaj są na żywieniowym porządku dziennym czyli bakłażany, papryki i duuuużo pomidorów!

duch Agaty © visvis


Dzisiejszy wieczór też zapowiada się smakowicie. Jeden z naszych współlokatorów wyjeżdża jutro do Senegalu i zaprosił nas na dzisiejszą kolację, której daniem głównym ma być tradycyjna potrawa kolumbijska… Wrażeniami na pewno się podzielę przy kolejnej okazji!

Akcja „Sprzątanie Świata”

Wtorek, 31 sierpnia 2010 | dodano:01.09.2010 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Co prawda Sprzątanie Świata odbywa się co roku w trzeci weekend września, ale w tym roku w Tarifie zagościło ono nieco wcześniej… A wszystko za sprawą Nico i „Starszej Pani, która musi zniknąć”. W związku z wyjazdem Niko, na którego wynajęte jest mieszkanie Seniora Antonia miała przyjść zobaczyć w jakim jest ono stanie…

Z racji tego, że jest to prawdziwy dom otwarty i przetaczają się przez nie tabuny ludzi zawsze ktoś coś zostawi nie tam gdzie powinien, tutaj coś upadnie, a ktoś zapomni podnieść i wszystko wygląda zgodnie ze słowami piosenki Elektrycznych Gitar:

” zapuściłem się to zdrowo coraz wyżej piętrzą się graty
kiedyś wszystko poukładam teraz się położę na tym
to mi się wreszcie należy więc się położę na tym „

No właśnie… :) Wczoraj przyszło to „kiedyś” i trzeba było się nieco ogarnąć… Polly w udziale przypadła łazienka, więc postanowiłem ją wesprzeć i spotęgować wrażenie z telewizyjnych reklam środków czyszczących w myśl „przed” i „po”!

załamka... © visvis


PS.
Mamuś, to była naprawdę wyjątkowa okazja i na szczęście Seniora Antonia nie będzie sprawdzać porządku na moim biurku. Uffff… :)

Przy pracy © visvis

Zdobywycy - nowa świecka tradycja

Wtorek, 31 sierpnia 2010 | dodano:01.09.2010 | linkuj | komentarze(6)
Kategoria Hiszpania, Jura, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Będąc przy Giblartarze koniecznie muszę wspomnieć o pewnej świeckiej tradycji, która narodziła się tam w czasie naszego pobytu. Konkretnie chodzi o zdjęcie „zdobywców” :)

Kiedy wchodziliśmy na szczyt mieliśmy nieodparte wrażenie, że jesteśmy na naszej ukochanej Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Co prawda widok oceanu nieco burzył te odczucia i ale biel skał jednak podtrzymywała w nas wrażenie znajomości tego krajobrazu.

Czując bliskość jurajskich klimatów przypomniało nam się zdjęcie, które zrobiliśmy w zeszłym roku w trakcie świętowania na Jurze pięciolecia naszej matury. Wtedy powstało zdjęcie, które prezentuję poniżej.

Zdobywcy na szczycie jurajskiej skały © visvis


A tak prezentuje się wersja Gibraltarska tej samej pozy. Wyszło chyba całkiem podobnie, prawda?

Zdobywycy w drodze na szczyt Gibraltarskiej skały © visvis


I może warto ogłosić konkurs? Pytanie jest następujące: Gdzie powstanie kolejne zdjęcie z serii „zdobywcy”? Na odpowiedzi czekam w komentarzach, a co będzie nagrodą ustalę przy innej okazji :)

Tańczący z małpami

Wtorek, 31 sierpnia 2010 | dodano:01.09.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Będąc tutaj jakoś tak dziwnie wychodzi, że wbrew upartej opinii, niedziela jest najaktywniejszym dniem w tygodniu. Nie inaczej było i w ostatni siódmy dzień tygodnia, kiedy to postanowiliśmy się wybrać na Gibraltar.

Miejsce wyjątkowe dla Polaków, którego nieodwiedzenie będąc tak blisko byłoby po prostu grzechem. Tak więc z samego rana wpakowaliśmy się w autobus i pełni energii zostaliśmy dowiezieni prawie pod samą granicę Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Przekroczenie granicy poszło niezwykle sprawnie, choć chyba pierwszy raz w obrębie strefy Schengen musiałem pokazać dowód tożsamości :)

A czym nas przywitał Gibraltar? Przede wszystkim strefą wolnocłową, z które postanowiły skorzystać dziewczyny i wędrówka od perfumerii do perfumerii wydawała się nie mieć końca… A cały czas ta właściwa wędrówka zaplanowana na dzisiejszy dzień ciągle była przed nami… No właśnie! Wędrówka… Głównym gwoździem programu było wejście na szczyt skały, która jest znakiem rozpoznawczym Gibraltaru i sięga ponad 400 metrów wysokości.

Z pozdrowieniami dla Karlosa, który miał być tam z nami © visvis


Droga była nieco męcząca (lejący się z nieba żar i niewielkie ilości wody, w którą byliśmy wyposażenie), ale kto jak kto – my wiedzieliśmy, że choć by się waliło i paliło i tak damy radę! No i nie pomyliliśmy się! Ba! Na szczycie byliśmy szybciej niż wskazywały na to wszystkie tabliczki i kierunkowskazy, a brak wody i zmęczenie sukcesywnie pokonywane było przez zapierające dech w piersiach krajobrazy.

zmęczeni wędrowcy © visvis


Na samym szczycie udało nam się spotkać równie znane jak sama skała – gibraltarskie małpy, które jednak okazały się nieco przereklamowane. Niby miały być złośliwe, miały kraść wszystko niczym sroki, a one w większości po prostu spały… Czyżby sjesta udzielała się nawet małpą?

przyczajony tygrys ukryty smok © visvis


Po zdobyciu szczytu obowiązkowym punktem programu była jeszcze sesja zdjęciowa na chyba jedynym takim lotnisku na świecie! Tutejsze lotnisko wbrew normalnym wyobrażeniom na temat tego typu obiektów przecięte jest 4 pasmową drogą, ścieżką rowerową i chodnikiem… A co jak przylatuje samolot? Na jednym i drugim krańcu lotniska włącza się czerwone światło dla rowerów, pieszych i samochodów, potem ląduje samolot, a potem wszystko wraca do normy :)

Ogólnodostępny pas startowy © visvis


Więcej zdjęć z całej gibraltarskiej eskapady zobaczyć można TUTAJ

PS.
Pamiętacie może reklamę margaryny Manuel? Nam przypomniała się ona dzisiaj rano przygotowując prowiant na nasze wojaże :)

Manuel jak się patrzy! © visvis

Z ostatniej chwili!

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | dodano:30.08.2010 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dzisiaj ok. godziny 16 Agata pływała w oceanie!! To kolejna przełamana bariera po spróbowaniu krewetek w Sevilli :)

ocean :) © visvis

Tym razem rowerowo

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | dodano:30.08.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
W poprzednim wpisie było o tym, że niby blog rowerowy a o rowerach od dłuższego czasu nie ma ani słowa, więc teraz postanowiłem to nieco zmienić. Ale aby to zrobić trzeba muszę cofnąć się kilka dni i znów na moment wrócić do gorącej Sevilli.

Będąc tam przez kilka dni udało mi się znaleźć kilka rowerowych smaczków, o których kilka słów i zdjęć poniżej.

Pierwsze, co urzekło mnie w tym mieście, pod względem rowerowym, to chyba nieograniczona ilość dróg rowerowych, które ciągną się wzdłuż każdej ulicy, krzyżują się z nimi i po prostu są tam tak naturalne, jak gdyby każdy mieszkaniec Sevilli umiał jeździć na rowerze zanim nauczy się dobrze mówić lub w ogóle chodzić. Każda ścieżka jest wyraźnie odznacza się od chodnika innym kolorem (ścieżki są zielone), są na nich normalnie namalowane pasy organizujące ruch rowerów, przejście dla pieszych w miejscach, gdzie krzyżują się z chodnikami i w ogóle mam wrażenie, że spełniają wszystkie wymogi, które u nas charakteryzują tylko autostrady! :)

w lewo czy w prawo? © visvis


A co jeśli w wyląduje się w Sevilli bez roweru? To też nie jest absolutnie żadnym problem. Na każdym większym skrzyżowaniu w centrum miasta, przy każdym większym lub mniejszych skwerku lub placyku rower można sobie najzwyczajniej w świecie wypożyczyć! Kosztuje to niewielką ilość Euro, my jednak nie skusiliśmy się na tą formę zwiedzania miasta, choć nie ukrywam, że była ona kusząca!

jedno z miejsc, gdzie w Sevilli można wypożyczyć rower © visvis


w Sevilli udało mi się znaleźć również kilka sklepów rowerowych, ale zawsze przechodząc koło nich albo były zamknięte, bo było już późno, albo były zamknięte, pomimo tego, że było jeszcze wcześnie… No ale! Sjesta rządzi się swoimi prawami :)

Sklep rowerowy w sevillskiej Trianie © visvis


Ciekawostką są też rowery porzucone… Co krok w zasadzie można znaleźć rowery, które zostały przypięte do jakiejś barierki czy znaku drogowego, a potem ich właściciele o nich kompletnie zapomnieli. Poniżej przykład jednego z takich biednych, który jednak jeszcze jakoś się trzyma i być może właściciel przypomni sobie o porzuconym kiedyś rumaku, nim będzie już za późno :)

porzucony © visvis


Największą jedna perełką rowerowego spojrzenia na Sevillę była liczba spotykanych na drodze wozów serwisowych największych na świecie ekip kolarskich. Na pierwszy ogień trafiła się ekipa Rabobanku, która rozkładała się przed hotele niedaleko naszego mieszkania. Dzień później jedną z głównych ulic przejechał peleton kolarzy z grupy Katiusza, a potem przez przypadek znaleźliśmy 2 samochody i autokar HTC Columbia, w której jeździ Andre Greipel – triumfator dąbrowskiego odcinka tegorocznego Tour de Pologne!

Autokar HTC Columbia z polską flaga na burice © visvis


Jak się później okazało (nieoceniona pomoc Mr Google) wszystkie te ekipy to przygotowania do inauguracji tegorocznej Vuelty, która rozpoczęła się w sobotę… My niestety uciekliśmy z Sevilli już w piątek, ponieważ byliśmy zaproszeni na urodzinowe grillowanie Juana, który gościł nas u siebie w Sevilli.

Sprzęt Rabobanku przed jednym z Sevillskich hoteli © visvis


Pojazdy Rabobanku przed jednym z Sevillskich hoteli © visvis


PS.
Jeden z powodów dla którego nie zdecydowaliśmy się na korzystanie z rowerów w Sevilli. Temperatury w sierpniu sięgają tam astronomicznych poziomów… Dowody poniżej!

godzina i temperatura - bez komentarza... © visvis

Blogowe roztrojenie jaźni

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | dodano:30.08.2010 | linkuj | komentarze(4)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dawno, dawno temu, kiedy powstawał ten blog miał on być z założenia blogiem rowerowym, gdzie podobnie jak tysiące innych użytkowników portalu bikestats.pl relacjonowałbym swoje wypady i wyprawy rowerowe. Z resztą sama jego nazwa – „w siodle – blog rowerowy” już o tym świadczy…

Potem z bloga rowerowego zrobił się blog o wszystkim i o niczym, czyli zaczęły tutaj lądować relacje z wszelkich przejawów aktywności. Nie tylko stricte sportowej czy rekreacyjnej, ale także z wszystkich innych dziedzin życia młodego człowieka, które warte były opisania.

Zaglądając jednak na bloga od czasu kiedy jestem w Hiszpanii, mam wrażenie, że stał się on blogiem stricte kulinarnym, gdzie co chwila przemycane są jakieś smaki czy pisząc o odczuciach i obserwacjach Andaluzji siłą rzeczy na pierwszy plan i tak wychodzi jedzenie… A skoro tak, to koniecznie napiszę o dzisiejszym poranku!

Pobudka miała być o 9.00 ale wyszła 9.30, a plan na „dzień dobry” to joga na plaży przy akompaniamencie szumu fal oceanu… Każdy w zasadzie okrył się tylko tym, co było pod ręką i 15 minut po przebudzeniu powoli podążaliśmy w stronę plaży, która tutaj o tej porze jest jeszcze zupełnie pusta!

Po szybkiej lekcji oddychania Polly przeszła to tłumaczenia nam kolejnych układów i pozycji. Było z tego kupę śmiechu, a przy okazji uświadomiłem sobie, że nad rozciągnięciem swojego ciała będę musiał spoooooooooro popracować… Po jodze, która w moim wykonaniu wyglądała bardziej na robienie jakiś nieskoordynowanych ruchów niż na zaplanowane ćwiczenia, ale co tam! Przecież liczy się FUN! I idąc tym tropem zabawy było mnóstwo, bo po ćwiczeniach trzeba było wziąć prysznic, a jak on mógłby on wyglądać inaczej jeśli nie w „wielkiej wodzie”, która była tuż obok!

Sprzed kilku dni, ale dzisiaj na jogę nie wzięliśmy aparatu © visvis


Po kąpieli, biczach wodnych z fal rozbijających się o plecy, które wyrzucały nieustannie chciały wyrzucić nas na brzeg przyszedł czas na śniadanie. Namierzyliśmy piekarnię i fruteriję (nie mam pojęcia jak to odmienić… w każdym razie taki nasz zieleniak-warzywniak) i puściliśmy się w wir zakupów! Pomarańcze, grejpfruty, banany, arbuz i pomidory!

Po powrocie do domu od razu 2 bagietki wylądowały na patelni razem z ociupinką oliwy, Polly wzięła się za krojenie pomidorów i połączenie ich oliwą i ziołami, a ja wziąłem się za zrobienie owocowego koktajlu! Moimi ofiarami padło 10 pomarańczy, 2 grejpfruty, 3 banany i trochę mleka, a wszystko to potraktowałem blenderem…

Tyle zostało po śniadaniu :) © visvis


Wyszła nam iście królewska uczta, w sam raz na początek kolejnego cudownego dnia w Tarifie!

bez komentarza :)

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | dodano:30.08.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Miał być wpis z prawdziwego zdarzenia... W sumie opisywać też co jest, ale tak jakoś wyszło, że wygrało Stare Dobre Małżeństwo no i...

No i w tym miejscu miała być reszta wpisu do posłuchania czyli link do YouTube.com i piosenki Starego Dobrego Małżeństwa o bardzo wymownym tytule "Czarny blues o czwartej nad ranem"... *

Niestety... czasami technika mnie nieco przerasta i nie wiem jak na ten blog wrzucić kawałek z YouTube tak, żeby działał tak jak Bóg przykazał... Być może uda się tym razem, kiedy wrzucę go jeszcze raz

* - piosenka, którą od przeważnie śpiewaliśmy na większości naszych wypadów "wczesnomłozieńczych", kiedy nikt jeszcze nie spał, a na zegarkach wybijała godzina 4 nad ranem :)

Sevilla i Tarifa od kuchnI

Piątek, 27 sierpnia 2010 | dodano:28.08.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Już pierwszy dzień pobytu w Hiszpanii udowodnił, że panujące tutaj smaki są zgoła inne niż te u nas. Nawet jeśli coś nosi miano kuchni hiszpańskiej, śródziemnomorskiej czy jakiejkolwiek innej inspirowanej tym regionem to będzie to tylko substytut…

Nie inaczej było i w Sevilli, gdzie Marta pokazała mi tegoroczne „odkrycie roku”. Kiedy biegaliśmy po mieście i w ekspresowym tempie oglądaliśmy jego najciekawsze zakątki Marta zabrała mnie na Tinto de Verano! Coś banalnie prostego, ale w tym klimacie magicznego i niesamowicie orzeźwiającego!

Receptura jest bardzo prosta. Do wysokiej szklanki wrzuca się sporo kostek lodu i plasterek cytryny, do połowy wlewa się czerwone wino, a resztę uzupełnia czymś cytrynowym jak Sprite, 7 UP, Fanta Lemon czy wodą mineralną o cytrynowym posmaku. Ot, cała filozofia! Osobiście MEGA polecam :)

Tinto de Verano i Tapas © visvis


Kolejne nowe odkrycie tego dnia, to z kolei Tapas, które można dostać w każdej knajpce serwującej tutaj jedzenie. W ogóle mocno zakorzenione w tutejszej kulturze jest wieczorne, rodzinne wychodzenie na kolację. Całe rodziny „wylegają” z domów po 22 i swoje kroki kierują w stronę restauracji.

W restauracjach z kolei każde danie można zamówić w 3 różnych wielkościach porcji: cała porcja, które są naprawdę duże i jeśli jesteś bardzo głodny to zaspokoisz nią swój głód. Druga opcja to połowa porcja, która jest idealna żeby „wrzucić coś na ząb” i to poczuć. Najciekawsza jednak jest właśnie ostatnia opcja czyli TAPAS – malutkie porcyjki, które kosztuję przeważnie symboliczną cenę, a pozwalają spróbować więcej tutejszych smaków. Naszym celem padły krewetki, których spróbowała nawet Agata! Padł też jakiś rekin i coś, za co Polly podobno jest w stanie zabić – czyli miniaturowe krokieciki zrobione z szynki… :)

Tradycyjne, rodzinna, hiszpańska kolacja © visvis


Wczoraj po powrocie z Sevilli Polly porwała mnie też na tutejsze jedzenie serwowane w Tomatito – knajpce, gdzie pracowała w zeszłym roku. Tutaj mój wybór padł na burito, a Polly zamówiła coś, co się okazało mega wielkim i mega pysznym kawałem (a raczej 3 kawałkami) doskonale wypieczonego kurczaka w panierce, serwowanego z frytkami, pomidorami i pieczonym awokado.

Zamawiając burito oczami swojej głodnej wyobraźni widziałem już mięsko, które znajdę w środku… No i nie znalazłem… Burito z Tomatito zaskoczyło mnie, ale nie rozczarowało. W środku zawiniętych placków znajdowała się masa doskonale podduszonych warzyw, udekorowanych pietruszką i pomidorkami koktajlowymi, których widok dodatkowo potęgował wrażenie pyszności tego wszystkiego, co na talerzu!

Burito z Tomatito © visvis


A było rzeczywiście pyszne, podobnie jak mrożona kawa „na winie” *, którą na deser zaserwowała Polly w Almedinie!

* "na winie" czyli stara harcerska zasada – co się nawinie to do gara. W tym przypadku do wysokiej szklanki trafiła kawa, mleko, kostki lodu i to, co się nawinęło czyli odrobina czegoś smakiem przypominającego polski ajerkoniak i czekoladowa Khalua do smaku. To też zdecydowanie polecam :)

Dwa dni w Sevilli

Czwartek, 26 sierpnia 2010 | dodano:27.08.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Właśnie końca dobiega nasz drugi i ostatni dzień w Sevilli. Siedzę na tym samym balkonie, co pierwszego wieczoru tutaj i zabieram się za podsumowanie tego, co udało się tutaj zobaczyc, poznac czy posmakowac!

Sevilla wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wielkie miasto, które żyje w zasadzie przez całą dobę. No, oczywiście poza sjestą, która jest tutaj święta i absolutnie przestrzegana przez wszystkich poza Chińczykami. Ale od początku...

Pierwszy dzień to minął pod znakiem zajęc w podgrupach. Agata z Adamem skoro świt wyruszyli w miasto, a ja postanowiłem porządnie się wyspac. Kiedy wstałem w domu był tylko Juan, który robił porządki w oczekiwaniu na znajomych z Włoch, którzy nocowali w naszym mieszkaniu jedną noc przed wyjazdem do... Tarify.

Po śniadaniu i porannej kawie udało mi się wreszcie wygrzebac i wyjśc z domu, ale długo poza nim nie byłem, bo pod samym blokiem spotkałem Martę. Wróciliśmy więc do mieszkania, zjadłem drugie śniadanie, wypiłem drugą kawę i ponownie, tym razem wspólnie z Martą wyruszyłem zwiedzac miasto.

Marta pokazała mi w zasadzie wszystkie „absolutniemusisztozobaczyc” w Sevilli, pokazała urokliwe knajpki i opowiedziała sporo o tutejszych zwyczajach. Drugi dzień zwiedzania był już wspólny z Adamem i Agatą i zaliczyliśmy katedrę, Alcazar i Trianę, ale o szczegółach napiszę innym razem bo właśnie pada mi bateria w laptopie...

Do przeczytania z Tarify!