Informacje

avatar

visvis
z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg

Kategorie

Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy visvis.bikestats.pl

Zdjęcia



Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

okolice domu bliższe i dalsze

Dystans całkowity:150.00 km (w terenie 70.00 km; 46.67%)
Czas w ruchu:09:31
Średnia prędkość:15.76 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:37.50 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Mała przeprowadzka

Poniedziałek, 7 lutego 2011 | dodano:07.02.2011 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, Jura, o wszystkim i o niczym, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Ehhh... Dawno mnie tutaj nie było i w sumie dawno nic tutaj nie pisałem, ale to wszystko przez to, że mój blog zrobił się raczej mało rowerowy a stał się bardziej o wszystkim...

Wszystkich, którzy dalej mają ochotę śledzić to, co u mnie się dzieje zapraszam pod adres http://pokolei.blogspot.com

Pozdrawiam, życzę miłej lektury i zapraszam do komentowania :)

Kilka słów o czterech kołach

Piątek, 17 grudnia 2010 | dodano:17.12.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Upały, plaże, morze, ocean, palmy, skąpo ubrane albo prawie całkiem rozebrane dziewczyny, wszechobecne latawce do kita czy żagle windsurfingów – to wszystko tworzyło jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny klimat Tarify. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która to wszystko uzupełniała, a będąc facetem muszę o tym wspomnieć – tarifiańskie samochody.

Niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi o popularność, zdecydowanie jest Volkswagen Transporter T3, zwłaszcza w wersji Westfalia czyli w wersji kempingowej. Kiedy snuliśmy się promenadą wzdłuż plaży, zwłaszcza wieczorami można było spotkać dziesiątki takich właśnie samochodów, w których koczowali wszelkiej maści miłośnicy wiatru. Jednym z nich jest nasz znajomy ze Słowenii – Jerney, który swojego Volkswagena kupił w maju i przyjechał nim do Tarify z samej Słowenii.

Pisząc o „T trójce” należy też wspomnieć o tym, że właśnie dzięki swej popularności w Tarifie stał się on jednym z nieoficjalnych symboli tego surferskiego miasteczka. Dowodem na to niech będzie opublikowane już wcześniej zdjęcie mojej pamiątki z Tarify – magnesiku na lodówkę. A jest to tylko jeden z wielu gadżetów z podobiznami hipisowskiego Volkswagena.

Przyglądając się przez 3 tygodnie andaluzyjskiej motoryzacji można dojść do wniosku, że tutaj nikt nie przejmuje się czym jeździ. Najważniejsze, żeby miało cztery koła, silnik, było najlepiej koloru białego, można było do tego czegoś zapakować jak najwięcej szpeju, no i żeby było w stanie przewieźć nas z punktu A do punktu B. Wiele z pojazdów, które tutaj były na drogach codziennością u nas dawno już grzałyby miejsce na szrocie – zdezelowane busy Mercedesa, doskonale pamiętające chyba jeszcze lata 70, zapomniane już przez świat stare Renówki czy ledwo trzymające się kupy (czasem miałem wrażenie, że tylko dzięki lakierowi) terenówki :)

Jednym słowem – pełna drogowa egzotyka :)

"No i w pizdu! I wylądował! I cały misterny plan też w pizdu!"

Sobota, 11 września 2010 | dodano:14.12.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Na szczęście nasze lądowanie poszło zdecydowanie lepiej niż w tej kultowej już scenie z „Kilerów dwóch”, ale generalnie odczucia były podobne :) Sama odprawa i lot poszedł bardzo sprawnie. Odprawa bezproblemowa, Arek miał wykupioną opcję pierwszeństwa wejścia na pokład, więc miejsca nam zarezerwował, my wygodnie usiedliśmy i po całym dniu i nocy wrażeń poszliśmy spać (startowaliśmy o 6 rano).

Kilka minut przed 9 obudziły mnie promienie Słońca, które wpadały prosto na moją twarz przez okno samolotu – co za cudowne przebudzenie pomyślałem. Wszyscy z Polski, z którymi rozmawiałem mówili, że tutaj pogoda straszna, że pada, że zimno i że generalnie nie fajnie. Jak nie fajnie, jak Słońce świeci?!

Niestety do czasu… Im niżej schodziliśmy, tym Słońca było coraz mnie, chmur coraz więcej i to wszystko, co za oknem przestawało być kolorowe, a na usta cisnął się cytat z tytułu… Kiedy już byliśmy na ziemi i kiedy otworzyły się drzwi samolotu… brrr… Po 3 tygodniach w słonecznej Hiszpanii, z widokiem na Afrykę i jednym, jedynym deszczem, który i tak przespałem, pogoda u nas okazała się jednym wielkim Demotywatorem!

Ale nie ma co rozpaczać! W końcu w perspektywie mam paluszki parmezanowe na krakowskim Kazimierzu, które chodziły za mną już chyba od tygodnia! Jeszcze tylko pożegnanie ze współtowarzyszkami i współtowarzyszem podróży, wymiana kontaktów, kilka chwil oczekiwania i na horyzoncie pojawił się Tomek i jego biała Toyota Yaris.

A w Toyocie? Niespodzianka! Kacha, Ryku i prezent, który powalił mnie na kolana! Dzięki Wam bardzo za to przywitanie, śniadanie i odstawienie do domu! Jesteście WIELCY!!!

Przygotowania do podróży z niespodzianką

Piątek, 10 września 2010 | dodano:21.09.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Ehh.. czwartek powoli dobiegał końca, a ja dalej nie wiedziałem o której mam jakieś połączenie z Tarify do Malagi. Wieczorem z Kubą wybraliśmy się na pożegnalne piwko do Mariusza do Solsticio (Gdybyście byli w Tarifie koniecznie musicie odwiedzić to miejsce! A jeśli już będziecie to poproście Mariusza o kufel z lodówki – trzyma je tam dla stałych klientów i przyjaciół z Polski) i w drodze powrotnej sprawdziliśmy autobus – ostatni z Tarify wyjeżdża o 21.40. Jak dla mnie bomba!

Rano pozostała tylko kwestia spakowania się i zagospodarowania jakoś czasu do odjazdu autobusu. Potem już tylko dostać się z dworca autobusowego na lotnisko, spędzić tutaj nockę a potem obudzić się już w samolocie, który właśnie wylądował w Krakowie. Plan dziecinnie prosty do zrealizowania… Ale czy na pewno?

Pierwszy problem pojawił się jakoś po 11. Razem z Polly postanowiliśmy sprawdzić, jak z w nocy można się dostać na lotnisko, no i okazało się, że nie można! Ostatnia kolejka odjeżdża w stronę lotniska o 22.50, ostatni autobus o 23.45, a ja na dworcu planowo mam być dopiero 15 minut po północy…

Cóż… zmiana planów i jedziemy wcześniejszym autobusem. Odjazd 15.40, więc mam jakieś 4 godziny do odjazdu, a muszę się jeszcze spakować i generalnie ogarnąć… Ehh… czas się zbierać. Wylogowuje się z poczty, facebooka, wyłączam komputer, kieruję się w stronę swojej kupki ciuchów i leniwie zaczynam się pakować… Boże! Spraw, żeby chciało mi się tak jak mi się nie chce! Proszę…

I co? Najwyższy wysłuchał! Co prawda nie do końca spełnił moją prośbę, ale jego propozycja była o wiele lepsza i ciekawsza! Kilka minut po tym jak zacząłem się wpakować do pokoju wpadła Polly i Wero, stanęły, patrzą na mnie i mówią: „Elvis, Ty nie jedziesz tym autobusem! Ciocia Polly i Ciocia Wero zrobią ściepę i dostaniesz na taksówkę. Co się będziesz pół dni sam po Maladze szlajał! Idziemy na plaże, pakować się będziesz później!”

widok na Tarifę © visvis


No i jak tu odmówić?! Nie da się! :) Tak więc rodzi się nowy plan – odwiedzamy w Tarifie miejsca, gdzie jeszcze przez te całe 3 tygodnie nie udało się dotrzeć. I tak wylądowaliśmy na grobli między Tarifą a wyspą El Palomas, która jest zamkniętym terenem wojskowym. Tam oczywiście cała sesja pożegnalna z Levante w roli głównej.


Władca mórz i oceanów © visvis


Lądujemy też w porcie i organizujemy mini sesję zdjęciową w wąskich tarifiańskich uliczkach. Ostatnie odwiedziny w zaprzyjaźnionym sklepem Little Amsterdam, którego właściciel, a raczej jego psy, były stałymi bywalcami wieczornych spotkań w naszym mieszkaniu.

Królowa Śniegu © visvis


No i jeszcze obowiązkowy punkt każdego turysty – sklep z pamiątkami! A jak! No i w moich rękach ląduje kolejny magnesik na lodówkę. Od nich zaczynam urządzanie „mieszkania babci” – w końcu od czegoś zacząć trzeba! Tym razem jest to ciasteczko z hippisowskim volkswagenem, który jest jednym z symboli Tarify…

pamiątka z Tarify © visvis


Potem już tylko powrót do mieszkania, przepyszny obiad (prawda Wero, powiedz, że prawda :), dopakowanie się i dłuuuuuga droga przez mękę walki z niechęcią w stronę dworca autobusowego… ehh… I jeszcze to czerwone światło i cytat z Żaby…

„Właściwie w życiu liczą się jedynie pożegnania
Pożegnania i odjazdy
Gesty wyciągniętych rąk
szum wiatru
daleki gwizd pociągu
warkot przejeżdżającego odległą szosą samochodu
kurz
zachód słońca
Czerwone światła na skrzyżowaniu ulic
Wygnieciona trawa na której stały namioty...”

Powrót czas zacząć...

Piątek, 10 września 2010 | dodano:14.12.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tytułem wstępu:

Jest dziś 14 grudnia A.D. 2010 – dokładnie 95 dni od dnia, kiedy wyruszyłem z Tarify w stronę domu… Po długiej nieobecności i totalnym braku wolnego czasu wracam tutaj i dalej będę dzielił się tym wszystkim, co dzieje się wokół mnie i widziane jest moimi oczami.

Na początek tekst, który został napisany w autobusie, do którego wsiadłem w Tarifie i który zawiózł mnie na samolot do Malagi.

Miłej lektury życzę!

"Jest 10 września, godzina 21.47. Siedzę w autokarze, a za jego oknem majaczą mi jeszcze światełka dobiegające z marokańskiego Tangeru i hiszpańskiej Tarify... Właśnie ruszyłem w drogę powrotną do domu... Kolejny zamknięty rozdział i kolejna okazja do podsumowań. A w sumie jest, co podsumowywać!

3 tygodnie w Tarifie był moim pierwszym kontaktem z Hiszpanią, która dała mi się poznać nie jako laurka przygotowana specjalnie dla turystów, ale pokazała mi swoje prawdziwe andaluzyjskie oblicze – ze wszystkimi swoimi urokami i wadami, bo te są wszędzie. Ale na szczęście tych ostatnich było tak mało, że nawet ich za dobrze nie pamiętam lub po prostu nie chce ich pamiętać:)

Mazzi, Nonno, Lara, przemiła Seniora Antonia, Paula, Dzwoneczek, Joe, Fede, Jerney, Frank, Jano i wszyscy poznani tutaj ludzie na pewno na długo zapadną mi w pamięci jako nieodzowny element surferskiej Tarify. Niesamowici ludzie, którzy pomimo różnych barier, także językowych, przygarnęli do swojej paczki i traktowali jak swojego przyjaciela. Wspólne imprezy, wspólne kolacje i wspólne wypady – po prostu bezcenne!

Tarifa uświadomiła mi jeszcze jedną rzecz. Co by nie powiedzieć o tym wyjeździe, pokazał mi on wielką potęgę przyjaźni i zakorzenił w głowie bardzo pozytywną myśl! Dziś jestem pewien, że gdziekolwiek na świecie bym się nie znalazł, zawsze gdzieś będą przyjaciele, którzy będą Cię wspierać, pamiętać o Tobie i choć odrobinę tęsknić… To też jest bezcenne uczucie!

Cóż… Sentymenty odstawić trzeba na bok, przede mną jakieś 3,5 tys. km, więc kolejną podróż czas zacząć! Kierunek: Polska, Kraków, Kazimierz i Paluszki Parmezanowe na śniadanie!"

Powrotu ciąg dalszy

Piątek, 10 września 2010 | dodano:14.12.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
„Z Wero mówiłyśmy, że na pewno coś się wydarzy niezwykłego w tej podróży” – to cytat z jednego z SMSów wymienianych z Polly chwilę po tym, jak wyjechałem z Tarify. Jak się okazało miały rację, ale od początku.

Kiedy wszedłem do autokaru, nawet nie zdążyłem jeszcze dobrze usiąść, a już udało mi się usłyszeć język polski. Pomyślałem sobie: „Jest dobrze! Polacy są wszędzie” i usiadłem na z góry upatrzonym miejscu, które upatrzyłem sobie na samym początku, kiedy podjechał autokar. Zapewne połowa autobusu wysiądzie w Algeciras i wtedy nawiążę kontakt.

Kiedy autokar się zatrzymał, ludzie wysiedli, wziąłem swoje tobołki i poszedłem się integrować kilka rzędów siedzeń do przodu, gdzie słychać było słowa w ojczystym języku. Kiedy podszedłem, usiadłem i nie zdążyłem powiedzieć jeszcze słowa zostałem zapytany o coś, o zgrozo… po Hiszpańsku… i to przez dziewczynę, która jeszcze przed chwilą mówiła po polsku!

Na szczęście po chwilowej konsternacji cała sytuacja trafiła na właściwe tory i do łask wrócił język polski. Jak się okazało dziewczyny: Asia, Basia i Justyna też jechały do Malagi, a na dodatek też jechały z Tarify, więc tematów do rozmów było co niemiara. Do naszej paczki dołączył jeszcze Arek, który też z przygodami zmierzał w stronę Malagi.

I w tan oto sposób skompletowała się wesoła gromadka, która gaworząc wesele podążała na lotnisko. Po drodze uświadomiliśmy sobie jaki świat jest mały i co gorsze – że Internet też się kurczy. Jak się okazało, przed wyjazdem do Tarify Asia szukając w sieci jakiś informacji o mieście i noclegach trafiła na bloga jakiejś Polki, która mieszkała na miejscu, opisywała jakieś imprezy w Tomatito i jej ostatni post był o tym, że przyjeżdża do niej ekipa z Polski – jakieś Elvis Extreme Team czy coś tam :) Czy komuś trzeba podpowiadać o czyj blog chodziło?

Na dworcu autobusowym w Maladze wylądowaliśmy jakoś kilka minut po północy, a ostatni autobus na lotnisko odjechał jakieś 20 minut temu… hmmm… Co robimy? Idziemy na piwo! Przecież mamy jakieś 4 godziny, żeby dostać się do portu lotniczego im. Pablo Picasso, który pochodził właśnie z Malagi.

I tutaj pojawił się kolejny problem tego wieczoru. Przyzwyczajeni do tarifiańskiej nigdy niekończącej się imprezy przez Malagę zostaliśmy zaskoczeni i nieco rozczarowani – w okolicy dworca nie było nic czynnego, a te lokale, które jeszcze były czynne właśnie się zamykały. Nie pozostało nam nic innego jak tylko wrócić na dworzec i tam coś wykombinować.

Na samym dworcu znaleźliśmy przytulną ławkę, pod daszkiem, obok zaparkowanego roweru turystycznego, nieopodal jakiejś kawiarni, która w zasadzie też się już zamykała. Rozsiedliśmy się więc, wyciągnęliśmy swój suchy prowiant i zaczęliśmy obmyślać plan co robić dalej. Czy idziemy w miasto? Czy zostajemy tutaj? Czy od razu łapiemy taksówkę i jedziemy na lotnisko?

W międzyczasie naszej „rady szczepu” Basia poszła do automatu po colę zwalniając jedno miejsce na ławce. Podczas jej nieobecności miejsce to zajęła nieznajoma Pani, ubrana w rowerowe ciuchy, potencjalne właścicielka zaparkowanego obok nas roweru. Położyła na ławce złożony kocyk, usiadła na nim i nie odezwała się nawet słowem. Do momentu w którym wróciła Basia i rzuciła tekstem „Ej!!! Dlaczego ta Pani zajęła moje miejsce?” Po tych słowach nieznajoma Pani powiedziała „Przepraszam, ale usłyszałam polski język, więc z premedytacją się przysiadłam…” I w tym właśnie momencie wszyscy parsknęliśmy takimi salwami śmiechu, że chyba cały dworzec zatrząsł się w posadach.

Jak się okazało Ewa, bo tak miała na imię, samotnie, w pojedynkę (MEGA szacun) pokonuje Hiszpanię na rowerze i właśnie czekała na autokar, który miał ją zawieźć do Barcelony. Spóźniła się na dworzec kilka minut i nie zdążyła kupić biletu w kasie, która czynna była do 23, a w autobusie biletu już kupić nie można było. Nie pozostało więc nic innego jak tylko czekać do rana i na kolejny autobus do Barcy.

No, ale żeby sielanki nie było za dużo kilka minut po godzinie 1 przyszedł Pan z ochrony i powiedział nam, że dworzec na noc jest zamykany i musimy go opuścić… hmmm… No trudno, przecież nasze rozmowy o Hiszpanii, wrażeniach z podróży i pasji do rowerów można było przenieść na zielony skwerek przed budynkiem!

I kolejny raz „chińczyk” uratował życie Polakom w Hiszpanii. Co prawda trzeba było się trochę natrudzić żeby go znaleźć, ale doświadczenia z Sevilli i Cadiz pokazały, że „chińczyki” niczym Żubry czają się gdzieś tuż za rogiem :) I tutaj wielkie odkrycie – a jednak w Hiszpanii można kupić piwo w rozmiarze 0,5 litra – śliczniutkie, zimniutkie czerwone Cruzcampo :D

No i w ten sposób zaczęła się nasza polska biesiada, dzięki której oczekiwanie na samolot zleciało niczym z bicza strzelił. I co ciekawe – nas Polaków – było więcej. Przyłączyła się do nas jeszcze jedna parka, która właśnie dotarła na dworzec z lotniska i czekali na autobus do Cordoby.

Potem niestety przyszedł czas na pożegnanie z nowopoznanymi znajomymi i kierunek lotnisko – w końcu za nieco ponad 2 godziny startujemy!

PS. Poniżej dwa linki do relacji z podróży Ewy
- A jednak było warto – Niemcy
- Zamki, wino, Atlantyk… Po prostu Francja!

Blue Wall

Czwartek, 9 września 2010 | dodano:21.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Któregoś dnia pobytu w Tarifie, a dokładnie 28 sierpnia, idąc z Wero i Martą na śniadanie przez wpadł mi w oko niebieski apartamentowiec. W sumie zauważenie go nie było niczym nadzwyczajnym, bo jego kolor rzucał się w oczy nawet z odległości kilkuset metrów, ale dopiero z bliska „niebieskość” jego ścian naprawdę powalała.

Od tamtej pory jeszcze kilka razy przechodziliśmy obok tego apartamentowca, ale za każdym razem tylko i wyłącznie od strony plaży, aż któregoś dnia…

Któregoś dnia, wracając razem z Polly z jej pracy, szliśmy zupełnie inną drogą niż zwykle i naszym oczom ukazał się śliczny, gładki mur. Oczywiście w kolorze niebieskim! Decyzja mogła być tylko jedna – koniecznie trzeba tu przyjść i zrobić sobie mini foto sesję!

Słowo się rzekło – kobyłka u płota, i efekty sesji TUTAJ :)

eeee... niebiesko :) © visvis

Antonia! Que Guapa!

Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
To jest właśnie sposób na Antonie, który sprzedała mi Wero i który jak do tej pory zawsze był skuteczny! Ilekroć Antonia wychodziła ze swojego mieszkania i mijając nas zaczynała mówić coś po hiszpańsku należało spojrzeć na Antonie, uśmiechnąć się do niej, odpowiedzieć Ole i powiedzieć: Antonia! Que guapa!

I w tym momencie najtwardsze lody pękają! Antonia diametralnie zmienia ton, zaczyna się uśmiechać i staje sie poczciwą staruszką.

Dzisiejszy poranek może być tego doskonałym przykładem! Na dzień dobry Antonia przywitała nas zwróceniem nam uwagi na to, że znów drzwi są niezamknięte... Ale po jednym magicznym ''Antonia, que guapa'' Antonia rozpromieniona zniknęła w swoim mieszkaniu. Nie minęło jednak więcej niż 10 minut jak Tosia pojawiła się w swoim oknie i uśmiechem na ustach zawołała ''Hej Chico'' i zrzuciła nam litrową butelkę pysznego soku pomarańczowego...

Seniora Antornia z Paulą i Fede © visvis


Powiedzcie jak tutaj nie polubić Antonii? :)

Święto Konia

Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dzisiejszy poranek zaczął się bardzo specyficznie. Standardowa pobudka, standardowe ogarnięcie się i standardowe wyjście do sklepu po śniadaniowe zakupy. I tutaj wielkie zdziwienie...

Jeden sklep zamknięty, drugi sklep zamknięty, trzeci też! Nawet Eroski zamknięty? Czyżby skończyła się jego boskość?! Nie! Po prostu dziś w Tarifie, a być może i w całej Hiszpanii obchodzone jest Święto Konia!

Kompletnie nie wiem na czym ono polega i czemu ma służyć, ale jak każdy inny powód jest dobry do tego, aby zrobić sobie wolne! A gdzie jak gdzie tutaj w Andaluzji każda taka okazja jest na wagę złota!

Tak więc wszystko jest pozamykane, w żadnej knajpie nie dostaniemy już żadnego śniadania, więc nie pozostaje nam nic innego jak tylko przekopać przepastne odmęty naszej lodówki i pocieszyć się tym, co uda nam się znaleźć… I co? Okazuje się, że banany, czekolada i mleko to składniki, z których udaje się wyczarować prawdziwą ucztę! A dodatkowo jeszcze swoją jajecznicą na „totalnym winie” dzielą się z nami Paula, Dzwonczek, Fede i Joe!

Jedno jest pewne! Z głodu w Tarifie się nie zginie! Nawet, kiedy Hiszpanie świętują Święto Konia, Kukaraczy czy innych stworzone chodzących po świecie :)

poszły konie po betonie © visvis


No i kilka okolicznościowych zdjęć z obchodów Święta Konia zrobionych wieczorem w okolicach kościoła w Tarifie… Gdyby ktoś wiedział o co chodzi z tym świętem proszę o pilny kontakt!

Święto konia w Tarifie © visvis


PS.
Biorąc pod uwagę zamknięte dziś sklepy prezent od Antonii, opisany w poprzednim poście, staje się naprawdę nieoceniony :)

Amazonka © visvis

Surfskateboard

Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tytuł może wydawać się nieco skomplikowany, ale kryje się pod nim nic innego jak deskorolka:) a przynajmniej w deskorolka w dość mocnym uproszczeniu!

Tak na prawdę nie jest to taka zwyła deskorolka znana ze skejtparków, a pewna odmiana longboardu. Charakteryzuje się ona tym, że w przeciwieństwie do zwykłej deskorolki, aby się rozpędzić nie trzeba odpychać się nogą, a wystarczy w charakterystyczny sposób poruszać biodrami. Dokładnie tam samo jak surfując po falach oceanu czy zjeżdżając z alpejskich stoków na desce snowboardowej.

Ale ad rem! Dzisiaj taka właśnie deska wpadła w moje ręce. A może raczej powinienem użyć stwierdzenia, że taka właśnie deska wpadła pod moje nogi:) No i nie pozostaje mi nic innego jak tylko napisać, że jest to miłość od pierwszego... odepchnięcia się?!

bolid © visvis


Co prawda deska okazała się bardziej kapryśna niż mogło się wydawać i przy pierwszej możliwej okazji zrzuciła mnie ze swojego grzbietu, ale to tylko spotęgowało doznania! W końcu obite biodro i kostka nie mogą stanąć na drodze rodzącemu się gorrrrrącemu uczuciu!

nie oddam! © visvis


Frajda z jazdy jest niesamowita. W trakcie jazdy pracują prawie wszystkie partie mięśni poczynając od mięśnie nóg, przez mięśnie brzucha, a na mięśniach barków kończąc! No i osiągane prędkości są całkiem spore! Co prawda w porównaniu z rowerem te prędkości wypadają blado, ale biorąc pod uwagę, że deska nie ma hamulców diametralnie zmienia to postać rzeczy...

pierwsze kroki © visvis


Oj, mam nieodparte wrażenie, że jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzę po powrocie do Polski będzie Decathlon! :)

w krainie cieni © visvis