Informacje
visvis z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
Kategorie
Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52Znajomi
Moje rowery
Szukaj
Wykres roczny
Zdjęcia
Archiwum
- 2013, Sierpień.4.0
- 2013, Lipiec.4.0
- 2013, Czerwiec.7.0
- 2013, Maj.10.0
- 2013, Kwiecień.6.0
- 2013, Marzec.2.0
- 2011, Luty.1.0
- 2010, Grudzień.1.0
- 2010, Wrzesień.25.21
- 2010, Sierpień.16.33
- 2010, Lipiec.2.6
- 2010, Czerwiec.5.5
- 2010, Maj.6.5
- 2010, Kwiecień.8.6
- 2010, Luty.1.2
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2010
Dystans całkowity: | b.d. |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 0 |
Średnio na aktywność: | 0.00 km |
Więcej statystyk |
Urodzin ciąg dalszy!
Czwartek, 2 września 2010 | dodano:06.09.2010 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Nocne życie w Hiszpanii pozwala na świętowanie urodzin przynajmniej 2 razy. Pierwszy raz dokładnie o północy, kiedy zaczyna się urodzinowy dzień, a drugi raz – podobnie jak w Polsce – tego samego dnia, ale pod wieczór, kiedy wszyscy przyjaciele czy rodzina skończą już pracę.
Nie inaczej było i tym razem. Pierwsze „obchody” urodzin w Almedinie, potem „obchody” rowerowe, a wieczorem specjalna kolacja urodzinowa przygotowana przez Larę – właściciela jedynej prawdziwie taryfiańskiej szkoły Kitesurfingu! A dlatego jedynej prawdziwie taryfiańskiej, ponieważ wśród właścicieli wszystkich szkół Kite w Tarifie, tylko Lara pochodzi z Tarify. Reszta właścicieli to przyjezdni, którzy tutaj właśnie postanowili zrobić interes życia. No i sama nazwa szkoły też jest bardzo wymowna – Kite Local School Tarifa.
A jeśli jesteśmy już przy lokalności to kolacja oczywiście też musiała być lokalna i Lara przygotował Paellę *, z której wprost słynie. Kilka razy do roku, właśnie przed swoją szkołą, organizuje publiczne gotowanie Paelli, na które zaproszony jest każdy, kto ma ochotę przyjść i spróbować kulinarnego fachu Lary.
Dzisiejsza kolacja była zdecydowanie bardziej kameralna i wydana specjalnie na cześć Jubilatki. Goście dopisali, a jedzenie było wyśmienite – podobnie jak cały wieczór z resztą. Nie zabrakło owoców morza, mojito, a także dobrego humoru, gitary, śpiewu, zwłaszcza „100 lat” we językach wszystkich osób, które były obecne oraz kitsurferskiego ślubowania na banderę KLS!
Odwiedziła nas też lokalna policja, która zakończyła imprezę przed szkołą Lary jakoś kilkanaście minut po północy, nie podzielając naszego entuzjazmu z siedzenia na materacu rozłożonym na drodze i śpiewu w rytm gitarowego akompaniamentu… na szczęście obeszło się bez mandatów i innych represji :)
* Paella – to tradycyjne hiszpańskie danie przygotowywane z ryżu oraz warzyw. W zasadzie Paellę można dostać w każdej hiszpańskiej restauracji, to ta, którą przygotował Lara była nieziemska. Nie było to danie przygotowanie jako jedno z setek z zaciszu restauracyjnej kuchni, a prawdziwa hiszpańska kolacja przygotowana przez autochtona! W ogromnej patelni (specjalnej do przyrządzania Paelli) znalazło się wszystko, co w tej potrawie znaleźć się powinno: ryż, papryka, kukurydza, groszek i wszelkiej maści owoce morza z krewetkami, kalmarami i małżami na czele…
Drogi czytelniku, jeśli kiedykolwiek dotrzesz do Hiszpanii, koniecznie musisz spróbować tradycyjnej Paelli. Nawet jeśli nie lubisz owoców morza postaraj się przełamać (Agata dała radę!) i spróbuj Paelli, bo jeśli tego nie zrobisz, to tak jak gdybyś w Polsce nigdy nie poznał smaku bigosu…
Nie inaczej było i tym razem. Pierwsze „obchody” urodzin w Almedinie, potem „obchody” rowerowe, a wieczorem specjalna kolacja urodzinowa przygotowana przez Larę – właściciela jedynej prawdziwie taryfiańskiej szkoły Kitesurfingu! A dlatego jedynej prawdziwie taryfiańskiej, ponieważ wśród właścicieli wszystkich szkół Kite w Tarifie, tylko Lara pochodzi z Tarify. Reszta właścicieli to przyjezdni, którzy tutaj właśnie postanowili zrobić interes życia. No i sama nazwa szkoły też jest bardzo wymowna – Kite Local School Tarifa.
Kite Local School© visvis
A jeśli jesteśmy już przy lokalności to kolacja oczywiście też musiała być lokalna i Lara przygotował Paellę *, z której wprost słynie. Kilka razy do roku, właśnie przed swoją szkołą, organizuje publiczne gotowanie Paelli, na które zaproszony jest każdy, kto ma ochotę przyjść i spróbować kulinarnego fachu Lary.
jemy, jemy!!© visvis
Dzisiejsza kolacja była zdecydowanie bardziej kameralna i wydana specjalnie na cześć Jubilatki. Goście dopisali, a jedzenie było wyśmienite – podobnie jak cały wieczór z resztą. Nie zabrakło owoców morza, mojito, a także dobrego humoru, gitary, śpiewu, zwłaszcza „100 lat” we językach wszystkich osób, które były obecne oraz kitsurferskiego ślubowania na banderę KLS!
Ślubowanie Kitesurfera© visvis
Odwiedziła nas też lokalna policja, która zakończyła imprezę przed szkołą Lary jakoś kilkanaście minut po północy, nie podzielając naszego entuzjazmu z siedzenia na materacu rozłożonym na drodze i śpiewu w rytm gitarowego akompaniamentu… na szczęście obeszło się bez mandatów i innych represji :)
Fiesta :)© visvis
* Paella – to tradycyjne hiszpańskie danie przygotowywane z ryżu oraz warzyw. W zasadzie Paellę można dostać w każdej hiszpańskiej restauracji, to ta, którą przygotował Lara była nieziemska. Nie było to danie przygotowanie jako jedno z setek z zaciszu restauracyjnej kuchni, a prawdziwa hiszpańska kolacja przygotowana przez autochtona! W ogromnej patelni (specjalnej do przyrządzania Paelli) znalazło się wszystko, co w tej potrawie znaleźć się powinno: ryż, papryka, kukurydza, groszek i wszelkiej maści owoce morza z krewetkami, kalmarami i małżami na czele…
Paella a'la Lara© visvis
Drogi czytelniku, jeśli kiedykolwiek dotrzesz do Hiszpanii, koniecznie musisz spróbować tradycyjnej Paelli. Nawet jeśli nie lubisz owoców morza postaraj się przełamać (Agata dała radę!) i spróbuj Paelli, bo jeśli tego nie zrobisz, to tak jak gdybyś w Polsce nigdy nie poznał smaku bigosu…
Potęga przyjaźni!
Czwartek, 2 września 2010 | dodano:05.09.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, Jura, o wszystkim i o niczym, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, Jura, o wszystkim i o niczym, okolice domu bliższe i dalsze
Pod koniec kwietnia robiąc Jurę by Bike (kiedyś w końcu ją tutaj opiszę, obiecuję) rozmawialiśmy z Polly o tym jak w czasie jazdy na rowerze człowiek może „się wyłączyć”. Wyłączyć, aby nie myśleć kompletnie o niczym i delektować się tym, co go otacza, pozwalając jednocześnie przemykać po głowie tylko pozytywnym myślom.
Dzisiaj, kiedy kręciłem pod górę długiego podjazdu, właśnie udało mi się wyłączyć i nagle TRZASK, PRASK, BACH – uświadomiłem sobie, że w środę 1 września minęło dokładnie 10 lat od momentu, kiedy pewna banda indywidualistów z Haberdziakiem, Polly i Elvisem na czele została hucznie okrzyknięta klasą „A” I Liceum Ogólnokształcącego w Dąbrowie Górniczej!
Ehhh… Aż łezka w oku się zakręciła, kiedy w telegraficznym skrócie myślą przebiegłem po tych wszystkich mądrych, mniej mądrych oraz całkiem i zdecydowanie niemądrych rzeczach, które w ciągu tych 10 lat udało nam się zrobić… Nocne spacery po Piwnicznej, kaskaderskie plany i zabawy w Zakopanym (wtedy najprawdopodobniej narodził się elVis eXtreme Team), wyniesione szklanki z restauracji w Slavkowie u Brna czy świętowanie 18 urodzin Marci w naszej klasie z Łukaszem Klitą na czatach. Bezcenne są te wszystkie wspólne wypady w góry, na Jurę czy choćby po prostu do Krakowa czy Poznania.
Bezcenne są również wspólnie zdobyte blizny, które do dzisiaj zdobią nasze ciała i przypominają o tym, że cały czas, pomimo upływu lat, gdzieś na Świecie są ludzie, którzy nie do końca poddają się schematom, nie do końca mają wszystko „dobrze poukładane pod sufitem” i o których z całą pewnością i przekonaniem możesz powiedzieć „moi przyjaciele”…
Dzisiaj, kiedy kręciłem pod górę długiego podjazdu, właśnie udało mi się wyłączyć i nagle TRZASK, PRASK, BACH – uświadomiłem sobie, że w środę 1 września minęło dokładnie 10 lat od momentu, kiedy pewna banda indywidualistów z Haberdziakiem, Polly i Elvisem na czele została hucznie okrzyknięta klasą „A” I Liceum Ogólnokształcącego w Dąbrowie Górniczej!
Ehhh… Aż łezka w oku się zakręciła, kiedy w telegraficznym skrócie myślą przebiegłem po tych wszystkich mądrych, mniej mądrych oraz całkiem i zdecydowanie niemądrych rzeczach, które w ciągu tych 10 lat udało nam się zrobić… Nocne spacery po Piwnicznej, kaskaderskie plany i zabawy w Zakopanym (wtedy najprawdopodobniej narodził się elVis eXtreme Team), wyniesione szklanki z restauracji w Slavkowie u Brna czy świętowanie 18 urodzin Marci w naszej klasie z Łukaszem Klitą na czatach. Bezcenne są te wszystkie wspólne wypady w góry, na Jurę czy choćby po prostu do Krakowa czy Poznania.
Bezcenne są również wspólnie zdobyte blizny, które do dzisiaj zdobią nasze ciała i przypominają o tym, że cały czas, pomimo upływu lat, gdzieś na Świecie są ludzie, którzy nie do końca poddają się schematom, nie do końca mają wszystko „dobrze poukładane pod sufitem” i o których z całą pewnością i przekonaniem możesz powiedzieć „moi przyjaciele”…
10 lat minęło jak jeden dzień...© visvis
Kręcimy po okolicy
Czwartek, 2 września 2010 | dodano:05.09.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Już w autobusie, który przywiózł nas z Malagi do Tarify, Polly zapowiedziała, że jej urodziny będziemy spędzać aktywnie. Było kilka różnych opcji, propozycji, ale ostatecznie stanęło na jedynym słusznym rozwiązaniu – rowerowych wojażach po okolicy.
A te do jazdy na rowerach są idealne! Ocean, góry, wąskie ścieżki, szerokie szutry, rzadko uczęszczane asfalty i stare tereny wojskowe. Czego chcieć więcej? Oczywiście dobrego sprzętu i tutaj Tarifa, kolejny już raz, pozytywnie mnie zaskoczyła!
Marki Cannondale chyba nie trzeba przedstawiać nikomu, kto ma odrobinę pojęcia o rowerach (dla mniej wtajemniczonych nieco informacji TUTAJ i TUTAJ). Po uiszczeniu 20 euro od osoby na rowerach właśnie tej marki przyszło nam pokonywać andaluzyjskie bezdroża. A rowery muszę przyznać były bardzo fajne (Hydrauliczne tarczówki, osprzęt full Deore, amor z blokadą. Założę się, że w Polsce, rowerów tej klasy w żadnej wypożyczalni się nie uświadczy.
Brakowało mi tylko 3 rzeczy. Po pierwsze rękawiczek, bez których na rowerze czuję się nagi, nie wspominając już o bolących dłoniach od mocno karbowanych chwytów kierownicy. Drugą z nich był brak pampersa, a trzecim brakiem i chyba najbardziej doskwierającym był brak SPDków. Korzystając z tego wynalazku od pond 7 lat tak się do nich przyzwyczaiłem, że jazda na rowerze bez wpięcia wydawcą się być zupełnie inna i jakaś taka dziwna…
No ale w końcu z założenia był to wypad rekreacyjny, więc narzekanie od razu zostało odsunięte na bok i górę wzięły pozytywne emocje czerpane z jazdy. A tych było naprawdę wiele. Przede wszystkim dzięki wyjątkowym widokom, które co chwila zapierały dech w piersi.
No i sama rekreacja wypadu też się mocno zweryfikowała, kiedy okazało się, że siedzieliśmy w siodłach nieco ponad 5 godzin i dystans, który udało nam się pokonać przerósł nasze oczekiwania. Nie wiem dokładnie ile km zrobiliśmy, bo na mapach Pana Google jest tyle dróg, że nie do końca wiem, którymi z nich jechaliśmy, ale nie skłamię kiedy napiszę, że kilkadziesiąt kilometrów zrobiliśmy na pewno!
Spragnienie większej ilości widoków znajdą je TUTAJ.
A te do jazdy na rowerach są idealne! Ocean, góry, wąskie ścieżki, szerokie szutry, rzadko uczęszczane asfalty i stare tereny wojskowe. Czego chcieć więcej? Oczywiście dobrego sprzętu i tutaj Tarifa, kolejny już raz, pozytywnie mnie zaskoczyła!
Marki Cannondale chyba nie trzeba przedstawiać nikomu, kto ma odrobinę pojęcia o rowerach (dla mniej wtajemniczonych nieco informacji TUTAJ i TUTAJ). Po uiszczeniu 20 euro od osoby na rowerach właśnie tej marki przyszło nam pokonywać andaluzyjskie bezdroża. A rowery muszę przyznać były bardzo fajne (Hydrauliczne tarczówki, osprzęt full Deore, amor z blokadą. Założę się, że w Polsce, rowerów tej klasy w żadnej wypożyczalni się nie uświadczy.
teren wojskowy? czy my przypadkiem nie znamy tego z Hel(l)u?© visvis
Brakowało mi tylko 3 rzeczy. Po pierwsze rękawiczek, bez których na rowerze czuję się nagi, nie wspominając już o bolących dłoniach od mocno karbowanych chwytów kierownicy. Drugą z nich był brak pampersa, a trzecim brakiem i chyba najbardziej doskwierającym był brak SPDków. Korzystając z tego wynalazku od pond 7 lat tak się do nich przyzwyczaiłem, że jazda na rowerze bez wpięcia wydawcą się być zupełnie inna i jakaś taka dziwna…
zobaczyć Afrykę z rowerowego siodła - BEZCENNE!© visvis
No ale w końcu z założenia był to wypad rekreacyjny, więc narzekanie od razu zostało odsunięte na bok i górę wzięły pozytywne emocje czerpane z jazdy. A tych było naprawdę wiele. Przede wszystkim dzięki wyjątkowym widokom, które co chwila zapierały dech w piersi.
Góry, morze i rower - to, co Tygryski lubią najbardziej© visvis
No i sama rekreacja wypadu też się mocno zweryfikowała, kiedy okazało się, że siedzieliśmy w siodłach nieco ponad 5 godzin i dystans, który udało nam się pokonać przerósł nasze oczekiwania. Nie wiem dokładnie ile km zrobiliśmy, bo na mapach Pana Google jest tyle dróg, że nie do końca wiem, którymi z nich jechaliśmy, ale nie skłamię kiedy napiszę, że kilkadziesiąt kilometrów zrobiliśmy na pewno!
elVis eXtreme Team na mecie!© visvis
Spragnienie większej ilości widoków znajdą je TUTAJ.
Urodzinowa niespodzianka
Środa, 1 września 2010 | dodano:05.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Planując wyjazd do Hiszpanii tak planowaliśmy jego termin, aby zahaczyć o 2 września czyli urodziny Polly, które ostatni raz wspólnie spędzaliśmy w 2003 roku, kiedy Polly kończyła 18 lat. Impreza w Sosnowcu, na Zagórzu, na którą przyjechałem prosto z tygodniowego szkolenia, które prowadziłem pod Słupskiem…
Potem jakoś tak się układało, że Polly nosiło po Świecie i utarła się przez to mała tradycja – co roku, 2 września, wysyłałem Polly życzenia SMSem, który obowiązkowo musiał zawierać w sobie 2 zwroty. Pierwszy z nich to „Gdziekolwiek jesteś”, a drugi to podsumowanie „Stara Dupo” :) Pamiętam, że pierwszego SMSa wysyłałem jadąc z Tatą do Katowic na WNS dostarczyć resztę niezbędnych dokumentów do tego, aby zostać pełnoprawnym studentem.
Od tamtego czasu minęło 6 lat, jesteśmy wszyscy razem jakieś 3,5 tysiąca kilometrów od domu i w końcu będzie można świętować urodziny Polly bez SMSów. Dlatego też trzeba było wymyślić coś oryginalnego, aby uczcić nie tylko urodziny, ale również spotkanie „na żywo” w tym dniu.
Wybór padł na „mini palmę” zrobioną z tego, co można znaleźć na plaży czyli kory prawdziwej palmy i liści jakiejś palmowej trzciny oraz kawałka sznurka znalezionego na zamku w Tarifie. W ogóle zbierając to wszystko czułem się trochę jak w jakiejś grze komputerowej, gdzie bohater zbiera wszystko co znajdzie do plecaka, a potem używa tego w różnych okolicznościach.
Wieczorem, kiedy Polly poszła do pracy ja zabrałem się za struganie i dzierganie napisów w korze, a Agata z Adamem wzięli się za przygotowanie urodzinowej sałatki z pomarańczy, daktyli i migdałów. Kiedy skończyliśmy było w zasadzie niedaleko do północy, więc swoje kroki skierowaliśmy do Almediny, do której ze śpiewem na ustach weszliśmy dokładnie o północy!
Sądząc po minie Polly – niespodzianka się udała i okazał się wstępem do moooooooocno imprezowej nocy, która wydawała się trwać bez końca!
PS.
A SMSa i tak wysłałem :D
Potem jakoś tak się układało, że Polly nosiło po Świecie i utarła się przez to mała tradycja – co roku, 2 września, wysyłałem Polly życzenia SMSem, który obowiązkowo musiał zawierać w sobie 2 zwroty. Pierwszy z nich to „Gdziekolwiek jesteś”, a drugi to podsumowanie „Stara Dupo” :) Pamiętam, że pierwszego SMSa wysyłałem jadąc z Tatą do Katowic na WNS dostarczyć resztę niezbędnych dokumentów do tego, aby zostać pełnoprawnym studentem.
Od tamtego czasu minęło 6 lat, jesteśmy wszyscy razem jakieś 3,5 tysiąca kilometrów od domu i w końcu będzie można świętować urodziny Polly bez SMSów. Dlatego też trzeba było wymyślić coś oryginalnego, aby uczcić nie tylko urodziny, ale również spotkanie „na żywo” w tym dniu.
Wybór padł na „mini palmę” zrobioną z tego, co można znaleźć na plaży czyli kory prawdziwej palmy i liści jakiejś palmowej trzciny oraz kawałka sznurka znalezionego na zamku w Tarifie. W ogóle zbierając to wszystko czułem się trochę jak w jakiejś grze komputerowej, gdzie bohater zbiera wszystko co znajdzie do plecaka, a potem używa tego w różnych okolicznościach.
prezenty - niespodzianki© visvis
Wieczorem, kiedy Polly poszła do pracy ja zabrałem się za struganie i dzierganie napisów w korze, a Agata z Adamem wzięli się za przygotowanie urodzinowej sałatki z pomarańczy, daktyli i migdałów. Kiedy skończyliśmy było w zasadzie niedaleko do północy, więc swoje kroki skierowaliśmy do Almediny, do której ze śpiewem na ustach weszliśmy dokładnie o północy!
Niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju koncert w Almedinie© visvis
Sądząc po minie Polly – niespodzianka się udała i okazał się wstępem do moooooooocno imprezowej nocy, która wydawała się trwać bez końca!
Tarifa się bawi!© visvis
PS.
A SMSa i tak wysłałem :D
Pozory czasami mylą
Środa, 1 września 2010 | dodano:03.09.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Pisząc pierwszy post z Tarify wspominałem o Seniorze Antonii, która przywitała nas 21 sierpnia krzykiem i złością. Wspominałem też o tym, że mam wrażenie, że Seniora Antonia będzie gościła na łamach tego bloga często.
Dzisiaj po dwóch tygodniach pobytu tutaj można to już zweryfikować – może nie pojawia się tutaj często, ale na pewno systematycznie… I dzisiaj nie dość, że będzie o Antonii to będzie jeszcze pozytywnie.
Już kilka dni temu zmieniło się jej podejście do mieszkańców jej mieszkania. Pierwszym symptomem było to, kiedy podczas śniadania z Wero Antonia wyjrzała przez okno i zamiast tradycyjnych wrzasków spokojnym i uśmiechniętym głosem zapytała jak leci, jak smakuje kawka i zaczęła się żalić, że nie chce jej się samej gotować obiadu itd., itd. Również tego samego dnia, Seniora Antonia, poznała nas (Agatę, Adama i Mnie) i pozdrowiła radosnym Ola!
Dzisiaj jednak przeszła samą siebie! Polly pisząc o Antonii w swoim blogu wspominała o tym, że poza niezliczonymi kamienicami „Starsza Pani” prowadzi sklep z owocami, w którym ceny są z brane z kosmosu i równie astronomicznie wysokie. Przed naszym wyjściem na plażę krzątaliśmy się jeszcze między mieszkaniem a patio, co zostało przyuważone przez Antonię. Coś tam powiedziała, pomruczała pod nosem i zniknęła w swoim mieszkaniu na pięterku. Po kilku minutach znów się pojawiła, tym razem w oknie i już z uśmiechem na twarzy zrzuciła nam reklamówkę z niespodzianką – 2 świeżutkimi śliwkami gigantami i 2 soczystymi gruszkami!
Widać nie taki diabeł straszny jak go malują, co? :)
Dzisiaj po dwóch tygodniach pobytu tutaj można to już zweryfikować – może nie pojawia się tutaj często, ale na pewno systematycznie… I dzisiaj nie dość, że będzie o Antonii to będzie jeszcze pozytywnie.
Już kilka dni temu zmieniło się jej podejście do mieszkańców jej mieszkania. Pierwszym symptomem było to, kiedy podczas śniadania z Wero Antonia wyjrzała przez okno i zamiast tradycyjnych wrzasków spokojnym i uśmiechniętym głosem zapytała jak leci, jak smakuje kawka i zaczęła się żalić, że nie chce jej się samej gotować obiadu itd., itd. Również tego samego dnia, Seniora Antonia, poznała nas (Agatę, Adama i Mnie) i pozdrowiła radosnym Ola!
Seniora Antonia w drodze do domu© visvis
Dzisiaj jednak przeszła samą siebie! Polly pisząc o Antonii w swoim blogu wspominała o tym, że poza niezliczonymi kamienicami „Starsza Pani” prowadzi sklep z owocami, w którym ceny są z brane z kosmosu i równie astronomicznie wysokie. Przed naszym wyjściem na plażę krzątaliśmy się jeszcze między mieszkaniem a patio, co zostało przyuważone przez Antonię. Coś tam powiedziała, pomruczała pod nosem i zniknęła w swoim mieszkaniu na pięterku. Po kilku minutach znów się pojawiła, tym razem w oknie i już z uśmiechem na twarzy zrzuciła nam reklamówkę z niespodzianką – 2 świeżutkimi śliwkami gigantami i 2 soczystymi gruszkami!
prezent od Antonii© visvis
Widać nie taki diabeł straszny jak go malują, co? :)