Informacje

avatar

visvis
z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg

Kategorie

Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy visvis.bikestats.pl

Zdjęcia



Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk

Wakacje Sailora

Poniedziałek, 6 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Będąc u znajomych Polaków mieszkających w Tarifie, na półce w ich salonie, znaleźliśmy książkę o intrygującym tytule „Wakacje Sailora”. Od razu zaczęliśmy zachodzić w głowę jak wiele ma ona wspólnego z naszym znajomych z czasów jeszcze licealnych…

Czyżby Grzesiek napisał książkę? Opisał w niej swoje wszystkie wakacje od czasów liceum po dzień dzisiejszy? A może są w niej jakieś inne, ciekawe i zapierające dech w piersiach historie? Niestety nie mieliśmy wystarczającej ilości czasu żeby sprawdzić, ale jeśli ktokolwiek z Was posiada taką publikacje, wie co znajduje się w środku lub po prostu chciałby ją udostępnić do zapoznania się to bardzo proszę o kontakt.

Wakacje Sailora © visvis


A wpis ten w całości dedykuję Tobie Grześku, gdziekolwiek teraz jesteś i gdziekolwiek to czytasz! Pozdrowienia z Tarify!!!

Kitesurfing w teorii

Poniedziałek, 6 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dzisiaj Polly po 4 dniach wolnego znów musiała wrócić do pracy w swoim „ulubionym” sklepie, więc zajęcia trzeba było zorganizować w podgrupach. Był plan na plażę i tradycyjnie uległ jednak zmianie. Tzn. plaża dalej w planie pozostała, ale zmienił się nieco jej charakter.

Pierwotnie na plaże miałem się wybrać z Wero, ale z racji tego, że wstało nam się nieco później niż zaplanowaliśmy nie zdążylibyśmy przed jej pracą, jak z nieba spadł Kuba, który zadzwonił i zapytał o nasze plany. Okazało się, że jedzie do zatoki pływać lub uczyć pływania z latawcem i ma wolne miejsce w samochodzie! Grzechem byłoby nie skorzystać z propozycji!

Godzinę później zmierzałem już w stronę mieszkania Kuby, gdzie czekała już zwarta i gotowa ekipa – jak się okazało do nauki. Wpakowaliśmy się do auta i już po kilkunastu minutach wylądowaliśmy na plaży z całym niezbędnym sprzętem.

Tak zaczęła się moja teoretyczna przygoda z kitem! Teoretyczna, bo od tego trzeba zacząć naukę pływania na tym wynalazku. Jak rozkładać latawiec, jakie są rodzaje latawców, które latawce do czego służą, jak łączyć linkami bar z latawcem, jakie są systemy bezpieczeństwa w mocowaniu latawca do harnesu, jak chodzić z latawcem po plaży i jak wystartować latawcem.

Kitesurfing w teorii © visvis


Jak na jeden raz wydaje mi się całkiem nieźle, no i kolejny sport wodny choć „liźnięty”. Na resztę kitowej wiedzy przyjdzie czas, kiedy w końcu uda mi się nauczyć się pływać!

Paella za pół darmo!

Niedziela, 5 września 2010 | dodano:08.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Po całym dniu wrażeń i błogiego lenistwa w oliwnym gaju przyszedł wieczór i pojawił się plan na jego zagospodarowanie – pizza! Odkąd jestem w Hiszpanii tylko raz miałem okazję spróbować pizzy w tutejszym wykonaniu, ale nie była to taka prawdziwa pizza tylko coś na kształt fastfooda sprzedawanego w okienku.
Plan na dzisiaj był taki, że jemy prawdziwą pizzę w prawdziwej restauracji…

No właśnie był, bo jak wiadomo plany w Andaluzji i Tarifie bardzo szybko się weryfikują i zmieniają :) Już nawet udało nam się wyjść z domu, skierować w stronę pizzeri, pod drodze spotkaliśmy nawet Kubę, który do nas dołączył, ale idąc postanowiliśmy zahaczyć jeszcze dosłownie na sekundkę o Tomatito…

Tam właśnie poległ nasz plan, gdyż okazało się, że Nonno – kucharz z Tomatito, o którym też będzie trzeba napisać osobny post, pomylił się realizując zamówienia i zrobił jedną dużą Paellę za dużo. A z racji tego, że w Tomatito bardzo nas lubią dostaliśmy ją cała w promocyjnej cenie za porcję dla jednej osoby.

Nonno - najweselszy kucharz Tarify © visvis


I w ten oto sposób pizza poszła się… No ale w sumie nie było to złe rozwiązanie, bo Paella Nonno była wyśmienita! Co prawda brakowało jej nieco do tej przygotowanej przez Larę, ale dużo jej nie ustępowała! No i oczywiście cena też robiła swoje :D

A co potem? Potem wylądowaliśmy w Almedinie, gdzie przy mojito i tinto dyskutowaliśmy i dyskutowaliśmy i jeszcze raz dyskutowaliśmy o życiu, o historii, o przyjaźni i ostatnich 10 latach wspólnych zmagań z rzeczywistością… :)

Skalny chillout

Niedziela, 5 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Wczoraj wieczorem, zanim poszedłem do Kuby, byłem przez chwilę w Almedinie, gdzie siedział też Juan. No i przez jego wizytę nasze plany niedzielnego rowerowania wzięły w łeb… No ale konkurencyjna propozycja Juana i Mazziego była równie kusząca – wyjazd na wspin w pobliskie góry…

No i przyszedł niedzielny, „poferyjny” poranek… Zgodnie z umową mieliśmy być gotowi kilka minut po 10. Polly nie do końca wiedziała o której wróciłem do domu i miała dylemat czy mnie budzić czy nie, ale podjęła słuszną decyzję – ELVIS! Wstajemy!

No i wstałem, choć było to bardzo bolesne. Cały poprzedni dzień surferskich wrażeń, potem cała noc feryjnych wrażeń i przeszedł bez echa i jedyna rzecz o której marzyłem w niedzielne przedpołudnie to był sen!

moja stópka! © visvis


Ale nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi! Dostałem przepyszne tostadę z pomidorami i oliwą, kawę, która choć trochę postawiła mnie na nogi i dzięki której miałem siłę osiągnąć nasz cel – jedną z najwyższych gór wznoszących się nad okolicą Tarify i Zatoki Valdevaqueros.

Sjesta ponad wszystko! © visvis


Co prawda kiedy wszyscy zainteresowanie wspinaniem zajęli się swoim zajęciem, ja znalazłem sobie ślicznie wyprofilowany i super wygodny kamień, który stał się moim legowiskiem! Zawieszony w zasadzie nad urwiskiem, w cieniu mini oliwnego gaju, z widokiem na ocen, Tarifę, zatokę i Afrykę pozwolił prawdziwie wypocząć i poczuć się jak powoli dojrzewająca w andaluzyjskim słońcu oliwka!

pierwsi łojanci Tarify, zwłaszcza ten pierwszy od prawej © visvis


Ojjj… Dawno tak dobrze mi się nie spało jak dzisiaj! Szkoda tylko, że kiedy przebudziłem się na dobre cała ekipa była już gotowa do powrotu… No, ale cóż… Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie wszystkich wspinaczy i wszyscy rozjechali się w swoją stronę: Juan z Vale do Sevilli, Nico w zasadzie nie wiem gdzie, a my oddać samochód, którym tutaj przyjechaliśmy!

PS.
Jeszcze jedna rzecz, która koniecznie musi się znaleźć tutaj przy okazji tego wpisu. Zdjęcie Mazziego z osiołkiem, które jest po prostu MEGA pozytywne i tak samo mnie nastraja. W ogóle sam Mazzi to osobny temat, który na pewno zostanie tu jeszcze opisany... :)

to musi być miłość! © visvis

Viva la Feria!

Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Sobota na desce i plaży minęła bardzo szybko, ale plan na wieczór był już mniej więcej sprecyzowany. W sobotę właśnie w Taifie zaczynała się Feria – coś na kształt naszych dni miasta, które tutaj trwają zdecydowanie dłużej niż u nas, bo 9 dni… Razem z Kubą postanowiliśmy sprawdzić jak takie święto tutaj wygląda, ponieważ będąc w Sevilli sporo o Ferii mówiła nam Marta, a właśnie nadarzyła się okazja, żeby przetestować to na własnej skórze!

A jak wygląda sama Feria? Poza tym, że jest baaaaaaadzo męcząca, to ma iście sielankowy klimat. Tłumy uśmiechniętych ludzi szwędający się pomiędzy kolorowymi, świecącymi i grającymi karuzelami, stoiskami w watą cukrową, słodyczami i strzelnicami gdzie zostawiając kilka Euro można wygrać „festynową tandetę” made in China :)

Ale Feria to przede wszystkim ukochana przez Hiszpanów fiesta! Na samym końcu „Feriowego obozu” stanęło 6 ogromnych namiotów, które różnią się od siebie nie tylko stylizacją, ale przede wszystkim rodzajem muzyki, jaki jest w nich puszczany.

Na tutejszej Ferii nie zabrakło muzyki nowoczesnej, tradycyjnej muzyki hiszpańskiej, namiotu z klasycznym flamenco no i namiotu o nazwie „Alternativ”, gdzie w pierwszej kolejności skierowaliśmy swoje kroki…

No i był to strzał w dziesiątkę! Na parkiecie spotkaliśmy całą ekipę z naszego mieszkania i patio czyli Paula i „Dzwoneczek”, cała ekipa z mieszkania, gdzie robiliśmy grilla na dachu: Juney, Joe i Fede. W komplecie stawiła się także ekipa z Kite Local School z Larą na czele, który każdemu znajomemu przyklejał na piersi naklejkę z logo swojej szkoły!

Z taką ekipą wieczór nie mógł się nie udać, toastom nie było końca, a zabawa trwała i trwała i jeszcze raz trwała aż do bielusieńkiego rana!

Jestem w Raju!

Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Pomimo tego, że wrzucenie tego posta w tym miejscu zaburzy mi chronologię umieszczania tutaj wpisów ja muszę się tym podzielić!

Po wieczornym spacerze uliczkami Tarify usiadłem do komputera, aby dalej uzupełniać blog. Nie trwało to jednak długo, bo na stół przy którym tradycyjnie siedzę i piszę „wjechała” kolacja przygotowana przez Paulę i Mariję vel „Dzwoneczek”.

To, co przygotowały było tak nieprawdopodobne, że musiałem się tym podzielić zaraz po zjedzeniu! Kurczak z Carry, śmietaną i pieczarkami wydaje się rzeczą normalną, ale podany z kozim serem, pieczywem pełnoziarnistym własnej roboty, caprese ze pomidorków koktajlowych i mozarelli, naczos z roztopionym żółtym serem, pastą z owoców juki jest naprawdę niewyobrażalnie MEGA!!!

A do tego wszystkiego na deser banany zapiekane w skórkach serwowane z czekoladą i z mojito… Nic dodać, nic ująć!!! Prawdziwa uczta!

Nieprawdopodobne i jeśli ktoś w jakiś sposób wyobrażał sobie Raj to ja właśnie w nim się znalazłem… Przynajmniej tym kulinarnym…

Vejer de la Frontera

Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Wracając z Polly i Kubą z surferskiej plaży w Palmar nieco pomieszały nam się drogi na jednym z rond i przez zupełny przypadek udało nam się wylądować w prześlicznym małym miasteczku - Vejer de la Frontera, które znajduje się na szczycie wielkiej skały i góruje nad drogą łączącą Tarifę i Cadiz.

Miejsce magiczne! Dojazd do niego przypomina zdobycie średniowiecznego zamku, droga jest stroma i kręta do tego stopnia, że samochody jadące w różnych kierunkach mają problem aby się minąć… A kiedy uda nam się już dotrzeć na szczyt miasteczko zachwyca wszechobecną bielą zabudowań, kontrastującą z błękitem nieba i zielenią palm…

ciasno, ciasno © visvis


Nieprawdopodobne są również wąskie uliczki w samym mieście, gdzie w niektórych miejscach wydawało mi się, że będziemy musieli składać boczne lusterka samochodu, o mijaniu się z innymi już nie wspominając…

Vejer de la Frontera © visvis


Zjawiskowe miejsce, zjawiskowe…

Vejer de la Frontera - miasto na skale © visvis

Kartka z kalendarza... :)

Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, o wszystkim i o niczym, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Uznałem, że koniecznie musi się to tutaj znaleźć :) Rozmowa pod wpisem na blogu Polly opisującym nasze zmaganiem z surfingiem...

3 komentarze:

elvis pisze...
choć pływać nie umiem - co się poobijałem łokciem o deskę, co tyłkiem i plecami pociorałem po dnie - to wszystko jest MOJE i nikt mi tego nie zabierze! :)
7 września 2010 14:21

Polly_nezja pisze...
hahaha! Zapomnialam dodac ze Elvis nie plywa choc jest urodzonym wodnikiem! I tu prosze nie z mala deseczka w plytkim basenie ale z wielkim longboardem na otwartym oceanie! To jest wlasnie ten zdrowy rozsadek o ktorym rozmawialismy kiedys...
7 września 2010 15:54

elvis pisze...
znalezione w styczniu tego roku w drodze z Krakowa do Warszawy w moim portfelu: Kartka z kalendarza, 28 kwietnia 2004, imieniny Walerii i Pawła, dedykacja "Elvisowi - Polly" i zaznaczony niebieskim zakreślaczem cytat na ten dzień: "Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto ją posiada, a nikt nie wie, że mu jej brakuje" :) Tyle w tym temacie :P
7 września 2010 19:29

kartka z kalendarza © visvis

Wstawaj! Życie to surfing…

Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
.
… więc nie bój się fal!

Ten refren piosenki Myslovitz jest doskonałym odzwierciedleniem sobotniego poranka i całej reszty tego dnia. Zgodnie z wczorajszym postanowieniem wstajemy skoro świt i po mini śniadaniu pędzimy razem z Polly do Kuby, z którym byliśmy umówieni o 8.30 pod jego domem…

No właśnie… 8.30 tutaj to jeszcze prawie, że noc… Nam wstać się udało, ale jak się okazało, Kuba miał z tym mały problem… 8.35 siedzimy na schodach pod mieszkaniem Kuby i dzwonimy do niego, jednak jego komórka milczy… 8.43 dalej dzwonimy, a komórka dalej milczy… Zapada decyzja, że jeśli do 9 nie odbierze to idziemy dospać na plażę…

Pobudka na plaży © visvis


Kilka minut po 9 rozkładamy już ręczniki na chłodnym jeszcze piasku i zasypiamy wsłuchując się w kojący szum fal oceanu… Jakoś kilka minut po 10 budzi mnie telefon Polly! Dzwoni Kuba!

martwa natura z płotkiem w tle © visvis


Zbieramy się z plaży, zaliczamy szybkie śniadanie (w bardzo dobrej cenie – duża tostada i kawa z mlekiem – 2,5 euro!), kupujemy kanapki na drogę i ruszamy w stronę Palmar – miejscowości i plaży leżącej ok. 60 km od Tarify, gdzie fale pozwalają poczuć co znaczy prawdziwy surfing…

Nie posmarujesz? Nie połyniesz! © visvis


No właśnie… Prawdziwy surfing… Cały czas siedząc w samochodzie towarzyszą mi mieszane uczucia i wrażenie, że za sporty wodne zabieram się od D strony… Może zanim spróbuje stać się pogromcą fal partałoby się najpierw nauczyć pływać… Ale co mi tam! Polly kończyła kurs ratownika, Kuba też dobrze pływa, woda w oceanie jest słona, a przy odrobinie szczęścia fala i tak wyrzuci mnie na brzeg, więc… nie ma innej opcji i dzisiaj elvisiątko będzie surferem!

VXT nigdy się nie nudzi! © visvis


No i każdy zada pewno pytanie jak było… Jakkolwiek to banalnie zabrzmi, ale było genialnie! Pomimo tego, że ani razu nie udało mi się stanąć na desce i tak popłynąć, obiłem sobie prawy łokieć i kilka razy przecharatałem tyłkiem i plecami po dnie, wypiłem hektolitry słonej wody i miałem cały brzuch wysmarowany woskiem z deski było po prostu MEGA!

w oczekiwaniu na falę © visvis


Siła fal, które z nieprawdopodobną mocą wypychają Cię na brzeg, jak gdyby nie chciały Cię więcej widzieć w wodzie… To przyspieszenie, kiedy leżysz na desce i czekasz na falę w spokojnej wodzie, a ona nagle przychodzi, wyrywa Cię do góry i próbuje wyrzucić do góry, odepchnąć od siebie jak najdalej, a wszystko to przy akompaniamencie szumiących grzmotów wody i niewyobrażalnej ilości piany… MEGA, ME – GA!!!

Surfer w cieniu palm © visvis


I choć na dzień dzisiejszy dalej uznaję wyższość roweru nad wszystkimi innymi sportami, jakie miałem okazję kiedykolwiek uprawiać wiem, że jeśli jeszcze kiedyś będę miał okazję spróbować stanąć na desce surfingowej na pewno z tej okazji skorzystam… A kto wie… Może jeśli kiedyś w końcu pływać się nauczę moim sposobem na wakacje będzie wyjazd do Australii i starcie z falami największymi z największych… Kto wie, kto wie… :)

Masters of Kite

Piątek, 3 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Następnego dnia po urodzinach Polly ekipa VXT rozdziela się. Ja zostaję w Tarifie jeszcze przez tydzień, a Agata z Adamem kierują się powoli w stronę domu. W piątek skoro świt ruszają w drogę do Malagi, a potem noc na lotnisku i wylot o 6 rano w stronę Krakowa. Mnie to czeka na szczęście dopiero za tydzień…

A z racji tego, że został mi jeszcze tydzień – wybieramy dzisiaj korzystanie z uroków Tarify, mekki wszelkich sportów, które w swojej nazwie zawierają słówko „surfing” i jedziemy kibicować zawodnikom mistrzostw „Masters of Kite”, które rozgrywają się na plaży w zatoce Valdevaqueros.

Zatoka Valdevaqueros © visvis


Całe zawody trwają 4 dni, a my mieliśmy wyjątkowe szczęście (jak zwykle zresztą) i trafiliśmy na zawody we Freestyle, czyli to, co Tygryski lubią oglądać najbardziej. Efektowne skoki, przeradzające się w prawdziwe loty, ewolucje w powietrzu i jeszcze wiele innych rzeczy, których normalny człowiek o zdrowych zmysłach nie jest w stanie sobie wyobrazić :) Jedyne ograniczenie to niczym nieograniczona wyobraźnia i fantazja Riderów!

PRO vel Loża Szyderców © visvis


Każdy znalazł coś dla siebie i każdy mógł podziwiać to, co najbardziej go interesowało. W polu widzenia każdy znalazł coś interesującego: najbardziej wypasiony sprzęt do pływania, dobrą muzykę, wakacyjny klimat i mega pozytywną atmosferę! Dziewczyny nie pozostawały też obojętne wobec opalonych i atletycznych ciał zawodników, a my z chłopakami też nie płakaliśmy z powodu sporej liczby skąpo ubranych i opalonych niewiast obecnych na plaży…

Masters of Kite © visvis


Zawody ku uciesze wszystkich wygrał Holender, który rzeczywiście na zwycięstwo zasłużył no i przede wszystkim pokonał Hiszpana, który we wcześniejszej fazie zwodów wyeliminował naszego faworyta! Dobrze mu tak!

I belive I can fly! © visvis


A co po zawodach? W drodze powrotnej odwiedziliśmy sklep i wypożyczalnie sprzętu do surfowania, aby jutro spróbować swoich własnych sił w pokonywaniu fal i pływaniu na desce… :)

Masters of Kite © visvis


Jump! © visvis