Informacje
visvis z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg
Kategorie
Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52Znajomi
Moje rowery
Szukaj
Wykres roczny
Zdjęcia
Archiwum
- 2013, Sierpień.4.0
- 2013, Lipiec.4.0
- 2013, Czerwiec.7.0
- 2013, Maj.10.0
- 2013, Kwiecień.6.0
- 2013, Marzec.2.0
- 2011, Luty.1.0
- 2010, Grudzień.1.0
- 2010, Wrzesień.25.21
- 2010, Sierpień.16.33
- 2010, Lipiec.2.6
- 2010, Czerwiec.5.5
- 2010, Maj.6.5
- 2010, Kwiecień.8.6
- 2010, Luty.1.2
Surfskateboard
Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Tytuł może wydawać się nieco skomplikowany, ale kryje się pod nim nic innego jak deskorolka:) a przynajmniej w deskorolka w dość mocnym uproszczeniu!
Tak na prawdę nie jest to taka zwyła deskorolka znana ze skejtparków, a pewna odmiana longboardu. Charakteryzuje się ona tym, że w przeciwieństwie do zwykłej deskorolki, aby się rozpędzić nie trzeba odpychać się nogą, a wystarczy w charakterystyczny sposób poruszać biodrami. Dokładnie tam samo jak surfując po falach oceanu czy zjeżdżając z alpejskich stoków na desce snowboardowej.
Ale ad rem! Dzisiaj taka właśnie deska wpadła w moje ręce. A może raczej powinienem użyć stwierdzenia, że taka właśnie deska wpadła pod moje nogi:) No i nie pozostaje mi nic innego jak tylko napisać, że jest to miłość od pierwszego... odepchnięcia się?!
Co prawda deska okazała się bardziej kapryśna niż mogło się wydawać i przy pierwszej możliwej okazji zrzuciła mnie ze swojego grzbietu, ale to tylko spotęgowało doznania! W końcu obite biodro i kostka nie mogą stanąć na drodze rodzącemu się gorrrrrącemu uczuciu!
Frajda z jazdy jest niesamowita. W trakcie jazdy pracują prawie wszystkie partie mięśni poczynając od mięśnie nóg, przez mięśnie brzucha, a na mięśniach barków kończąc! No i osiągane prędkości są całkiem spore! Co prawda w porównaniu z rowerem te prędkości wypadają blado, ale biorąc pod uwagę, że deska nie ma hamulców diametralnie zmienia to postać rzeczy...
Oj, mam nieodparte wrażenie, że jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzę po powrocie do Polski będzie Decathlon! :)
Tak na prawdę nie jest to taka zwyła deskorolka znana ze skejtparków, a pewna odmiana longboardu. Charakteryzuje się ona tym, że w przeciwieństwie do zwykłej deskorolki, aby się rozpędzić nie trzeba odpychać się nogą, a wystarczy w charakterystyczny sposób poruszać biodrami. Dokładnie tam samo jak surfując po falach oceanu czy zjeżdżając z alpejskich stoków na desce snowboardowej.
Ale ad rem! Dzisiaj taka właśnie deska wpadła w moje ręce. A może raczej powinienem użyć stwierdzenia, że taka właśnie deska wpadła pod moje nogi:) No i nie pozostaje mi nic innego jak tylko napisać, że jest to miłość od pierwszego... odepchnięcia się?!
bolid© visvis
Co prawda deska okazała się bardziej kapryśna niż mogło się wydawać i przy pierwszej możliwej okazji zrzuciła mnie ze swojego grzbietu, ale to tylko spotęgowało doznania! W końcu obite biodro i kostka nie mogą stanąć na drodze rodzącemu się gorrrrrącemu uczuciu!
nie oddam!© visvis
Frajda z jazdy jest niesamowita. W trakcie jazdy pracują prawie wszystkie partie mięśni poczynając od mięśnie nóg, przez mięśnie brzucha, a na mięśniach barków kończąc! No i osiągane prędkości są całkiem spore! Co prawda w porównaniu z rowerem te prędkości wypadają blado, ale biorąc pod uwagę, że deska nie ma hamulców diametralnie zmienia to postać rzeczy...
pierwsze kroki© visvis
Oj, mam nieodparte wrażenie, że jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzę po powrocie do Polski będzie Decathlon! :)
w krainie cieni© visvis
Święto Konia
Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Dzisiejszy poranek zaczął się bardzo specyficznie. Standardowa pobudka, standardowe ogarnięcie się i standardowe wyjście do sklepu po śniadaniowe zakupy. I tutaj wielkie zdziwienie...
Jeden sklep zamknięty, drugi sklep zamknięty, trzeci też! Nawet Eroski zamknięty? Czyżby skończyła się jego boskość?! Nie! Po prostu dziś w Tarifie, a być może i w całej Hiszpanii obchodzone jest Święto Konia!
Kompletnie nie wiem na czym ono polega i czemu ma służyć, ale jak każdy inny powód jest dobry do tego, aby zrobić sobie wolne! A gdzie jak gdzie tutaj w Andaluzji każda taka okazja jest na wagę złota!
Tak więc wszystko jest pozamykane, w żadnej knajpie nie dostaniemy już żadnego śniadania, więc nie pozostaje nam nic innego jak tylko przekopać przepastne odmęty naszej lodówki i pocieszyć się tym, co uda nam się znaleźć… I co? Okazuje się, że banany, czekolada i mleko to składniki, z których udaje się wyczarować prawdziwą ucztę! A dodatkowo jeszcze swoją jajecznicą na „totalnym winie” dzielą się z nami Paula, Dzwonczek, Fede i Joe!
Jedno jest pewne! Z głodu w Tarifie się nie zginie! Nawet, kiedy Hiszpanie świętują Święto Konia, Kukaraczy czy innych stworzone chodzących po świecie :)
No i kilka okolicznościowych zdjęć z obchodów Święta Konia zrobionych wieczorem w okolicach kościoła w Tarifie… Gdyby ktoś wiedział o co chodzi z tym świętem proszę o pilny kontakt!
PS.
Biorąc pod uwagę zamknięte dziś sklepy prezent od Antonii, opisany w poprzednim poście, staje się naprawdę nieoceniony :)
Jeden sklep zamknięty, drugi sklep zamknięty, trzeci też! Nawet Eroski zamknięty? Czyżby skończyła się jego boskość?! Nie! Po prostu dziś w Tarifie, a być może i w całej Hiszpanii obchodzone jest Święto Konia!
Kompletnie nie wiem na czym ono polega i czemu ma służyć, ale jak każdy inny powód jest dobry do tego, aby zrobić sobie wolne! A gdzie jak gdzie tutaj w Andaluzji każda taka okazja jest na wagę złota!
Tak więc wszystko jest pozamykane, w żadnej knajpie nie dostaniemy już żadnego śniadania, więc nie pozostaje nam nic innego jak tylko przekopać przepastne odmęty naszej lodówki i pocieszyć się tym, co uda nam się znaleźć… I co? Okazuje się, że banany, czekolada i mleko to składniki, z których udaje się wyczarować prawdziwą ucztę! A dodatkowo jeszcze swoją jajecznicą na „totalnym winie” dzielą się z nami Paula, Dzwonczek, Fede i Joe!
Jedno jest pewne! Z głodu w Tarifie się nie zginie! Nawet, kiedy Hiszpanie świętują Święto Konia, Kukaraczy czy innych stworzone chodzących po świecie :)
poszły konie po betonie© visvis
No i kilka okolicznościowych zdjęć z obchodów Święta Konia zrobionych wieczorem w okolicach kościoła w Tarifie… Gdyby ktoś wiedział o co chodzi z tym świętem proszę o pilny kontakt!
Święto konia w Tarifie© visvis
PS.
Biorąc pod uwagę zamknięte dziś sklepy prezent od Antonii, opisany w poprzednim poście, staje się naprawdę nieoceniony :)
Amazonka© visvis
Antonia! Que Guapa!
Środa, 8 września 2010 | dodano:20.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
To jest właśnie sposób na Antonie, który sprzedała mi Wero i który jak do tej pory zawsze był skuteczny! Ilekroć Antonia wychodziła ze swojego mieszkania i mijając nas zaczynała mówić coś po hiszpańsku należało spojrzeć na Antonie, uśmiechnąć się do niej, odpowiedzieć Ole i powiedzieć: Antonia! Que guapa!
I w tym momencie najtwardsze lody pękają! Antonia diametralnie zmienia ton, zaczyna się uśmiechać i staje sie poczciwą staruszką.
Dzisiejszy poranek może być tego doskonałym przykładem! Na dzień dobry Antonia przywitała nas zwróceniem nam uwagi na to, że znów drzwi są niezamknięte... Ale po jednym magicznym ''Antonia, que guapa'' Antonia rozpromieniona zniknęła w swoim mieszkaniu. Nie minęło jednak więcej niż 10 minut jak Tosia pojawiła się w swoim oknie i uśmiechem na ustach zawołała ''Hej Chico'' i zrzuciła nam litrową butelkę pysznego soku pomarańczowego...
Powiedzcie jak tutaj nie polubić Antonii? :)
I w tym momencie najtwardsze lody pękają! Antonia diametralnie zmienia ton, zaczyna się uśmiechać i staje sie poczciwą staruszką.
Dzisiejszy poranek może być tego doskonałym przykładem! Na dzień dobry Antonia przywitała nas zwróceniem nam uwagi na to, że znów drzwi są niezamknięte... Ale po jednym magicznym ''Antonia, que guapa'' Antonia rozpromieniona zniknęła w swoim mieszkaniu. Nie minęło jednak więcej niż 10 minut jak Tosia pojawiła się w swoim oknie i uśmiechem na ustach zawołała ''Hej Chico'' i zrzuciła nam litrową butelkę pysznego soku pomarańczowego...
Seniora Antornia z Paulą i Fede© visvis
Powiedzcie jak tutaj nie polubić Antonii? :)
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu
Wtorek, 7 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Wtorek był MEGA chilloutowym dniem. Długie leniuchowanie w łóżku, potem śniadanie w Bamboo, kawka i blog. Jakoś przed 18 wróciła Polly i dla odmiany sami mieliśmy ugotować dzisiejszy obiad i kolację. Miał być makaron z szynką i roquefortem, ale przed gotowaniem postanowiliśmy wybrać się w końcu zobaczyć tutejszy zachód Słońca, bo mimo, że jestem tutaj już prawie 3 tygodnie, nie było mi to jeszcze dane.
Udało nam się w zasadzie w ostatniej chwili. Kiedy wpadliśmy na plażę z aparatem Słońce już częściowo było schowane za oceanem. Ta część, która jeszcze świeciła gorącym czerwonym kolorem przebijała się przez pojedyncze chmurki próbujące je zasłonić.
Siedliśmy na piasku i przez te kilka minut kontemplowaliśmy widok, który naprawdę był genialny. Siedząc tam siłą rzeczy nasuwało mi się do głowy porównanie tego zachodu do zachodów Słońca nad naszym Bałtykiem. Które z nich jest ładniejsze? Które z nich bardziej efektowne… Nie wiem, nie da się tego porównać, ale siedząc tam zrozumiałem chyba też nieco tęsknotę Mickiewicza za Litwą opisaną w „Stepach Akermańskich”…
Widok przede mną cudny, ogromna czerwona tarcza chyli się ku oceanowi, nieco po lewej majaczą górskie szczyty Maroka… A mnie za Bałtykiem jakoś tęskno... Może i mniejszy, może i woda nie ma koloru tak błękitnego, może i jest zimniejsza niż tutaj… Ale on jest nasz! Taki swój!
Zaduma zadumą, ale sam fakt zachodu Słońca i świadomość tego, że jutro znów wzejdzie jakaś taka magiczna i dodająca MEGA kopa, którego trzeba było wykorzystać! Wstąpiła w nas taka nieopisana radość i głupawka zarazem, że skokom piruetom i wygłupom na piasku nie było końca, dopóki nie dopadła nas całkowita ciemność, która oznaczała, że czas wracać do domu i brać się za kolację.
A tutaj niespodzianka! Kiedy wróciliśmy w kuchni krzątała się już Paulla z Marią, które przygotowując kolację dla siebie wliczyły w nią i nas. A o ogólnych wrażeniach z tej kolacji pisałem już TUTAJ
Udało nam się w zasadzie w ostatniej chwili. Kiedy wpadliśmy na plażę z aparatem Słońce już częściowo było schowane za oceanem. Ta część, która jeszcze świeciła gorącym czerwonym kolorem przebijała się przez pojedyncze chmurki próbujące je zasłonić.
co by nie mówić, za Bałtykiem jakoś tęskno...© visvis
Siedliśmy na piasku i przez te kilka minut kontemplowaliśmy widok, który naprawdę był genialny. Siedząc tam siłą rzeczy nasuwało mi się do głowy porównanie tego zachodu do zachodów Słońca nad naszym Bałtykiem. Które z nich jest ładniejsze? Które z nich bardziej efektowne… Nie wiem, nie da się tego porównać, ale siedząc tam zrozumiałem chyba też nieco tęsknotę Mickiewicza za Litwą opisaną w „Stepach Akermańskich”…
zachód nad oceanem© visvis
Widok przede mną cudny, ogromna czerwona tarcza chyli się ku oceanowi, nieco po lewej majaczą górskie szczyty Maroka… A mnie za Bałtykiem jakoś tęskno... Może i mniejszy, może i woda nie ma koloru tak błękitnego, może i jest zimniejsza niż tutaj… Ale on jest nasz! Taki swój!
Diabeł Tasmański© visvis
Zaduma zadumą, ale sam fakt zachodu Słońca i świadomość tego, że jutro znów wzejdzie jakaś taka magiczna i dodająca MEGA kopa, którego trzeba było wykorzystać! Wstąpiła w nas taka nieopisana radość i głupawka zarazem, że skokom piruetom i wygłupom na piasku nie było końca, dopóki nie dopadła nas całkowita ciemność, która oznaczała, że czas wracać do domu i brać się za kolację.
Euforia :)© visvis
A tutaj niespodzianka! Kiedy wróciliśmy w kuchni krzątała się już Paulla z Marią, które przygotowując kolację dla siebie wliczyły w nią i nas. A o ogólnych wrażeniach z tej kolacji pisałem już TUTAJ
Świetlicowe łamigłówki
Poniedziałek, 6 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Czas chyba wracać! Cały czas po głowie chodzi smak pizzy, a tutaj dotrzeć do pizzerii jest niemiłosiernie trudno! Po wczorajszej przypadkowej Paelli dzisiaj miałem nadzieję, na smak pieczonej szynki, ciągnącego się sera i sosu pomidorowego… I co?
I wylądowaliśmy z Polly na tradycyjnym hiszpańskim tapasie, który znów nie był pizzą, ale i tak serwowane smakołyki po prostu powalały na kolana! Kalmary w chrupiącej panierce, mini krokieciki z jakiejś ryby czy zapiekane kanapeczki z duszonymi warzywami, pieczonym kurczakiem i suszoną wołowiną!
Gwoździem programu jednak w dzisiejszym menu były daktyle zapiekane w bekonie! W pierwszej chwili połączenie to wydaje się mocno karkołomne, ale po bliższym zaznajomieniu… najpierw smak chrupiącego, dobrze wypieczonego bekonu, a potem rozlewająca się w ustach słodycz daktyla… istne „niebo w gębie” :)
Potem przyszedł czas na zajęcia świetlicowe :) Czekając na Wero, która miała do nas dołączyć wybraliśmy się do Almediny pograć w lotki, które jednak postanowiły się zbuntować. Nie dość, że pożarły mi 2 „ojro” to jeszcze się wyłączyły i kompletnie już nie chciały z nami współpracować… Wybraliśmy więc gry analogowe: Chińczyk, Warcaby i Bierki.
Chińczyk też się zbuntował, a raczej ktoś mu w tym buncie pomógł, bo w pudełku nie było kostki. Wybór padł więc na Warcaby, w które, jak się okazało, Polly nie grała ani razu… Przyszedł więc czas na naukę i gdyby nie porady „doświadczone cioci Wero” za pierwszym razem udałoby się zbić przynajmniej kilka moich pionków więcej. Ale jak na pierwszy raz i tak było bardzo dobrze!
Potem w ruch poszły jeszcze bierki i tutaj było już zdecydowanie lepiej. Przy odrobinie chęci Polly nadrobi jeszcze braki z podstawówkowej świetlicy :)
I wylądowaliśmy z Polly na tradycyjnym hiszpańskim tapasie, który znów nie był pizzą, ale i tak serwowane smakołyki po prostu powalały na kolana! Kalmary w chrupiącej panierce, mini krokieciki z jakiejś ryby czy zapiekane kanapeczki z duszonymi warzywami, pieczonym kurczakiem i suszoną wołowiną!
Gwoździem programu jednak w dzisiejszym menu były daktyle zapiekane w bekonie! W pierwszej chwili połączenie to wydaje się mocno karkołomne, ale po bliższym zaznajomieniu… najpierw smak chrupiącego, dobrze wypieczonego bekonu, a potem rozlewająca się w ustach słodycz daktyla… istne „niebo w gębie” :)
taryfiański tapas© visvis
Potem przyszedł czas na zajęcia świetlicowe :) Czekając na Wero, która miała do nas dołączyć wybraliśmy się do Almediny pograć w lotki, które jednak postanowiły się zbuntować. Nie dość, że pożarły mi 2 „ojro” to jeszcze się wyłączyły i kompletnie już nie chciały z nami współpracować… Wybraliśmy więc gry analogowe: Chińczyk, Warcaby i Bierki.
Chińczyk też się zbuntował, a raczej ktoś mu w tym buncie pomógł, bo w pudełku nie było kostki. Wybór padł więc na Warcaby, w które, jak się okazało, Polly nie grała ani razu… Przyszedł więc czas na naukę i gdyby nie porady „doświadczone cioci Wero” za pierwszym razem udałoby się zbić przynajmniej kilka moich pionków więcej. Ale jak na pierwszy raz i tak było bardzo dobrze!
trudne początki© visvis
Potem w ruch poszły jeszcze bierki i tutaj było już zdecydowanie lepiej. Przy odrobinie chęci Polly nadrobi jeszcze braki z podstawówkowej świetlicy :)
Wakacje Sailora
Poniedziałek, 6 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Będąc u znajomych Polaków mieszkających w Tarifie, na półce w ich salonie, znaleźliśmy książkę o intrygującym tytule „Wakacje Sailora”. Od razu zaczęliśmy zachodzić w głowę jak wiele ma ona wspólnego z naszym znajomych z czasów jeszcze licealnych…
Czyżby Grzesiek napisał książkę? Opisał w niej swoje wszystkie wakacje od czasów liceum po dzień dzisiejszy? A może są w niej jakieś inne, ciekawe i zapierające dech w piersiach historie? Niestety nie mieliśmy wystarczającej ilości czasu żeby sprawdzić, ale jeśli ktokolwiek z Was posiada taką publikacje, wie co znajduje się w środku lub po prostu chciałby ją udostępnić do zapoznania się to bardzo proszę o kontakt.
A wpis ten w całości dedykuję Tobie Grześku, gdziekolwiek teraz jesteś i gdziekolwiek to czytasz! Pozdrowienia z Tarify!!!
Czyżby Grzesiek napisał książkę? Opisał w niej swoje wszystkie wakacje od czasów liceum po dzień dzisiejszy? A może są w niej jakieś inne, ciekawe i zapierające dech w piersiach historie? Niestety nie mieliśmy wystarczającej ilości czasu żeby sprawdzić, ale jeśli ktokolwiek z Was posiada taką publikacje, wie co znajduje się w środku lub po prostu chciałby ją udostępnić do zapoznania się to bardzo proszę o kontakt.
Wakacje Sailora© visvis
A wpis ten w całości dedykuję Tobie Grześku, gdziekolwiek teraz jesteś i gdziekolwiek to czytasz! Pozdrowienia z Tarify!!!
Kitesurfing w teorii
Poniedziałek, 6 września 2010 | dodano:09.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze, Hiszpania
Dzisiaj Polly po 4 dniach wolnego znów musiała wrócić do pracy w swoim „ulubionym” sklepie, więc zajęcia trzeba było zorganizować w podgrupach. Był plan na plażę i tradycyjnie uległ jednak zmianie. Tzn. plaża dalej w planie pozostała, ale zmienił się nieco jej charakter.
Pierwotnie na plaże miałem się wybrać z Wero, ale z racji tego, że wstało nam się nieco później niż zaplanowaliśmy nie zdążylibyśmy przed jej pracą, jak z nieba spadł Kuba, który zadzwonił i zapytał o nasze plany. Okazało się, że jedzie do zatoki pływać lub uczyć pływania z latawcem i ma wolne miejsce w samochodzie! Grzechem byłoby nie skorzystać z propozycji!
Godzinę później zmierzałem już w stronę mieszkania Kuby, gdzie czekała już zwarta i gotowa ekipa – jak się okazało do nauki. Wpakowaliśmy się do auta i już po kilkunastu minutach wylądowaliśmy na plaży z całym niezbędnym sprzętem.
Tak zaczęła się moja teoretyczna przygoda z kitem! Teoretyczna, bo od tego trzeba zacząć naukę pływania na tym wynalazku. Jak rozkładać latawiec, jakie są rodzaje latawców, które latawce do czego służą, jak łączyć linkami bar z latawcem, jakie są systemy bezpieczeństwa w mocowaniu latawca do harnesu, jak chodzić z latawcem po plaży i jak wystartować latawcem.
Jak na jeden raz wydaje mi się całkiem nieźle, no i kolejny sport wodny choć „liźnięty”. Na resztę kitowej wiedzy przyjdzie czas, kiedy w końcu uda mi się nauczyć się pływać!
Pierwotnie na plaże miałem się wybrać z Wero, ale z racji tego, że wstało nam się nieco później niż zaplanowaliśmy nie zdążylibyśmy przed jej pracą, jak z nieba spadł Kuba, który zadzwonił i zapytał o nasze plany. Okazało się, że jedzie do zatoki pływać lub uczyć pływania z latawcem i ma wolne miejsce w samochodzie! Grzechem byłoby nie skorzystać z propozycji!
Godzinę później zmierzałem już w stronę mieszkania Kuby, gdzie czekała już zwarta i gotowa ekipa – jak się okazało do nauki. Wpakowaliśmy się do auta i już po kilkunastu minutach wylądowaliśmy na plaży z całym niezbędnym sprzętem.
Tak zaczęła się moja teoretyczna przygoda z kitem! Teoretyczna, bo od tego trzeba zacząć naukę pływania na tym wynalazku. Jak rozkładać latawiec, jakie są rodzaje latawców, które latawce do czego służą, jak łączyć linkami bar z latawcem, jakie są systemy bezpieczeństwa w mocowaniu latawca do harnesu, jak chodzić z latawcem po plaży i jak wystartować latawcem.
Kitesurfing w teorii© visvis
Jak na jeden raz wydaje mi się całkiem nieźle, no i kolejny sport wodny choć „liźnięty”. Na resztę kitowej wiedzy przyjdzie czas, kiedy w końcu uda mi się nauczyć się pływać!
Paella za pół darmo!
Niedziela, 5 września 2010 | dodano:08.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Po całym dniu wrażeń i błogiego lenistwa w oliwnym gaju przyszedł wieczór i pojawił się plan na jego zagospodarowanie – pizza! Odkąd jestem w Hiszpanii tylko raz miałem okazję spróbować pizzy w tutejszym wykonaniu, ale nie była to taka prawdziwa pizza tylko coś na kształt fastfooda sprzedawanego w okienku.
Plan na dzisiaj był taki, że jemy prawdziwą pizzę w prawdziwej restauracji…
No właśnie był, bo jak wiadomo plany w Andaluzji i Tarifie bardzo szybko się weryfikują i zmieniają :) Już nawet udało nam się wyjść z domu, skierować w stronę pizzeri, pod drodze spotkaliśmy nawet Kubę, który do nas dołączył, ale idąc postanowiliśmy zahaczyć jeszcze dosłownie na sekundkę o Tomatito…
Tam właśnie poległ nasz plan, gdyż okazało się, że Nonno – kucharz z Tomatito, o którym też będzie trzeba napisać osobny post, pomylił się realizując zamówienia i zrobił jedną dużą Paellę za dużo. A z racji tego, że w Tomatito bardzo nas lubią dostaliśmy ją cała w promocyjnej cenie za porcję dla jednej osoby.
I w ten oto sposób pizza poszła się… No ale w sumie nie było to złe rozwiązanie, bo Paella Nonno była wyśmienita! Co prawda brakowało jej nieco do tej przygotowanej przez Larę, ale dużo jej nie ustępowała! No i oczywiście cena też robiła swoje :D
A co potem? Potem wylądowaliśmy w Almedinie, gdzie przy mojito i tinto dyskutowaliśmy i dyskutowaliśmy i jeszcze raz dyskutowaliśmy o życiu, o historii, o przyjaźni i ostatnich 10 latach wspólnych zmagań z rzeczywistością… :)
Plan na dzisiaj był taki, że jemy prawdziwą pizzę w prawdziwej restauracji…
No właśnie był, bo jak wiadomo plany w Andaluzji i Tarifie bardzo szybko się weryfikują i zmieniają :) Już nawet udało nam się wyjść z domu, skierować w stronę pizzeri, pod drodze spotkaliśmy nawet Kubę, który do nas dołączył, ale idąc postanowiliśmy zahaczyć jeszcze dosłownie na sekundkę o Tomatito…
Tam właśnie poległ nasz plan, gdyż okazało się, że Nonno – kucharz z Tomatito, o którym też będzie trzeba napisać osobny post, pomylił się realizując zamówienia i zrobił jedną dużą Paellę za dużo. A z racji tego, że w Tomatito bardzo nas lubią dostaliśmy ją cała w promocyjnej cenie za porcję dla jednej osoby.
Nonno - najweselszy kucharz Tarify© visvis
I w ten oto sposób pizza poszła się… No ale w sumie nie było to złe rozwiązanie, bo Paella Nonno była wyśmienita! Co prawda brakowało jej nieco do tej przygotowanej przez Larę, ale dużo jej nie ustępowała! No i oczywiście cena też robiła swoje :D
A co potem? Potem wylądowaliśmy w Almedinie, gdzie przy mojito i tinto dyskutowaliśmy i dyskutowaliśmy i jeszcze raz dyskutowaliśmy o życiu, o historii, o przyjaźni i ostatnich 10 latach wspólnych zmagań z rzeczywistością… :)
Skalny chillout
Niedziela, 5 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Góry bliższe i dalsze, Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Wczoraj wieczorem, zanim poszedłem do Kuby, byłem przez chwilę w Almedinie, gdzie siedział też Juan. No i przez jego wizytę nasze plany niedzielnego rowerowania wzięły w łeb… No ale konkurencyjna propozycja Juana i Mazziego była równie kusząca – wyjazd na wspin w pobliskie góry…
No i przyszedł niedzielny, „poferyjny” poranek… Zgodnie z umową mieliśmy być gotowi kilka minut po 10. Polly nie do końca wiedziała o której wróciłem do domu i miała dylemat czy mnie budzić czy nie, ale podjęła słuszną decyzję – ELVIS! Wstajemy!
No i wstałem, choć było to bardzo bolesne. Cały poprzedni dzień surferskich wrażeń, potem cała noc feryjnych wrażeń i przeszedł bez echa i jedyna rzecz o której marzyłem w niedzielne przedpołudnie to był sen!
Ale nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi! Dostałem przepyszne tostadę z pomidorami i oliwą, kawę, która choć trochę postawiła mnie na nogi i dzięki której miałem siłę osiągnąć nasz cel – jedną z najwyższych gór wznoszących się nad okolicą Tarify i Zatoki Valdevaqueros.
Co prawda kiedy wszyscy zainteresowanie wspinaniem zajęli się swoim zajęciem, ja znalazłem sobie ślicznie wyprofilowany i super wygodny kamień, który stał się moim legowiskiem! Zawieszony w zasadzie nad urwiskiem, w cieniu mini oliwnego gaju, z widokiem na ocen, Tarifę, zatokę i Afrykę pozwolił prawdziwie wypocząć i poczuć się jak powoli dojrzewająca w andaluzyjskim słońcu oliwka!
Ojjj… Dawno tak dobrze mi się nie spało jak dzisiaj! Szkoda tylko, że kiedy przebudziłem się na dobre cała ekipa była już gotowa do powrotu… No, ale cóż… Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie wszystkich wspinaczy i wszyscy rozjechali się w swoją stronę: Juan z Vale do Sevilli, Nico w zasadzie nie wiem gdzie, a my oddać samochód, którym tutaj przyjechaliśmy!
PS.
Jeszcze jedna rzecz, która koniecznie musi się znaleźć tutaj przy okazji tego wpisu. Zdjęcie Mazziego z osiołkiem, które jest po prostu MEGA pozytywne i tak samo mnie nastraja. W ogóle sam Mazzi to osobny temat, który na pewno zostanie tu jeszcze opisany... :)
No i przyszedł niedzielny, „poferyjny” poranek… Zgodnie z umową mieliśmy być gotowi kilka minut po 10. Polly nie do końca wiedziała o której wróciłem do domu i miała dylemat czy mnie budzić czy nie, ale podjęła słuszną decyzję – ELVIS! Wstajemy!
No i wstałem, choć było to bardzo bolesne. Cały poprzedni dzień surferskich wrażeń, potem cała noc feryjnych wrażeń i przeszedł bez echa i jedyna rzecz o której marzyłem w niedzielne przedpołudnie to był sen!
moja stópka!© visvis
Ale nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi! Dostałem przepyszne tostadę z pomidorami i oliwą, kawę, która choć trochę postawiła mnie na nogi i dzięki której miałem siłę osiągnąć nasz cel – jedną z najwyższych gór wznoszących się nad okolicą Tarify i Zatoki Valdevaqueros.
Sjesta ponad wszystko!© visvis
Co prawda kiedy wszyscy zainteresowanie wspinaniem zajęli się swoim zajęciem, ja znalazłem sobie ślicznie wyprofilowany i super wygodny kamień, który stał się moim legowiskiem! Zawieszony w zasadzie nad urwiskiem, w cieniu mini oliwnego gaju, z widokiem na ocen, Tarifę, zatokę i Afrykę pozwolił prawdziwie wypocząć i poczuć się jak powoli dojrzewająca w andaluzyjskim słońcu oliwka!
pierwsi łojanci Tarify, zwłaszcza ten pierwszy od prawej© visvis
Ojjj… Dawno tak dobrze mi się nie spało jak dzisiaj! Szkoda tylko, że kiedy przebudziłem się na dobre cała ekipa była już gotowa do powrotu… No, ale cóż… Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie wszystkich wspinaczy i wszyscy rozjechali się w swoją stronę: Juan z Vale do Sevilli, Nico w zasadzie nie wiem gdzie, a my oddać samochód, którym tutaj przyjechaliśmy!
PS.
Jeszcze jedna rzecz, która koniecznie musi się znaleźć tutaj przy okazji tego wpisu. Zdjęcie Mazziego z osiołkiem, które jest po prostu MEGA pozytywne i tak samo mnie nastraja. W ogóle sam Mazzi to osobny temat, który na pewno zostanie tu jeszcze opisany... :)
to musi być miłość!© visvis
Viva la Feria!
Sobota, 4 września 2010 | dodano:07.09.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Kategoria Hiszpania, okolice domu bliższe i dalsze
Sobota na desce i plaży minęła bardzo szybko, ale plan na wieczór był już mniej więcej sprecyzowany. W sobotę właśnie w Taifie zaczynała się Feria – coś na kształt naszych dni miasta, które tutaj trwają zdecydowanie dłużej niż u nas, bo 9 dni… Razem z Kubą postanowiliśmy sprawdzić jak takie święto tutaj wygląda, ponieważ będąc w Sevilli sporo o Ferii mówiła nam Marta, a właśnie nadarzyła się okazja, żeby przetestować to na własnej skórze!
A jak wygląda sama Feria? Poza tym, że jest baaaaaaadzo męcząca, to ma iście sielankowy klimat. Tłumy uśmiechniętych ludzi szwędający się pomiędzy kolorowymi, świecącymi i grającymi karuzelami, stoiskami w watą cukrową, słodyczami i strzelnicami gdzie zostawiając kilka Euro można wygrać „festynową tandetę” made in China :)
Ale Feria to przede wszystkim ukochana przez Hiszpanów fiesta! Na samym końcu „Feriowego obozu” stanęło 6 ogromnych namiotów, które różnią się od siebie nie tylko stylizacją, ale przede wszystkim rodzajem muzyki, jaki jest w nich puszczany.
Na tutejszej Ferii nie zabrakło muzyki nowoczesnej, tradycyjnej muzyki hiszpańskiej, namiotu z klasycznym flamenco no i namiotu o nazwie „Alternativ”, gdzie w pierwszej kolejności skierowaliśmy swoje kroki…
No i był to strzał w dziesiątkę! Na parkiecie spotkaliśmy całą ekipę z naszego mieszkania i patio czyli Paula i „Dzwoneczek”, cała ekipa z mieszkania, gdzie robiliśmy grilla na dachu: Juney, Joe i Fede. W komplecie stawiła się także ekipa z Kite Local School z Larą na czele, który każdemu znajomemu przyklejał na piersi naklejkę z logo swojej szkoły!
Z taką ekipą wieczór nie mógł się nie udać, toastom nie było końca, a zabawa trwała i trwała i jeszcze raz trwała aż do bielusieńkiego rana!
A jak wygląda sama Feria? Poza tym, że jest baaaaaaadzo męcząca, to ma iście sielankowy klimat. Tłumy uśmiechniętych ludzi szwędający się pomiędzy kolorowymi, świecącymi i grającymi karuzelami, stoiskami w watą cukrową, słodyczami i strzelnicami gdzie zostawiając kilka Euro można wygrać „festynową tandetę” made in China :)
Ale Feria to przede wszystkim ukochana przez Hiszpanów fiesta! Na samym końcu „Feriowego obozu” stanęło 6 ogromnych namiotów, które różnią się od siebie nie tylko stylizacją, ale przede wszystkim rodzajem muzyki, jaki jest w nich puszczany.
Na tutejszej Ferii nie zabrakło muzyki nowoczesnej, tradycyjnej muzyki hiszpańskiej, namiotu z klasycznym flamenco no i namiotu o nazwie „Alternativ”, gdzie w pierwszej kolejności skierowaliśmy swoje kroki…
No i był to strzał w dziesiątkę! Na parkiecie spotkaliśmy całą ekipę z naszego mieszkania i patio czyli Paula i „Dzwoneczek”, cała ekipa z mieszkania, gdzie robiliśmy grilla na dachu: Juney, Joe i Fede. W komplecie stawiła się także ekipa z Kite Local School z Larą na czele, który każdemu znajomemu przyklejał na piersi naklejkę z logo swojej szkoły!
Z taką ekipą wieczór nie mógł się nie udać, toastom nie było końca, a zabawa trwała i trwała i jeszcze raz trwała aż do bielusieńkiego rana!