Informacje

avatar

visvis
z miasta Dąbrowa Górnicza
2247.22 km wszystkie kilometry
636.68 km (28.33%) w terenie
5d 16h 53m czas na rowerze
16.42 km/h avg

Kategorie

Góry bliższe i dalsze.8 Hiszpania.43 Jura.8 o wszystkim i o niczym.10 okolice domu bliższe i dalsze.52

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy visvis.bikestats.pl

Zdjęcia



Archiwum

Lech Piasecki i Wolontariusze

Środa, 16 czerwca 2010 | dodano:14.07.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria o wszystkim i o niczym, okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Kiedy okazało się, że Dąbrowa Górnicza będzie gościć metę II etapu tegorocznego Tour de Pologne postanowiliśmy wymyśleć coś, co pozwoli nie tylko wyróżnić się naszemu miasto jako gospodarze wyścigu, ale także pozwolić mieszkańcom włączyć się w organizację tego wydarzenia – postawiliśmy na wolontariat!

16 czerwca nastał sądny dzień. Tego właśnie dnia zorganizowaliśmy spotkanie z tymi, którzy chcą nam pomóc. Maili ze zgłoszeniami mieliśmy ponad 140, więc zapadła decyzja – spotykamy się w Hali Centrum, choć nie do końca wiedzieliśmy ile osób się dzisiaj pojawi.

O 16 zjawił się także sam Lech Piasecki, który również przyjął nasze zaproszenie na spotkanie, aby osobiście opowiedzieć o wyścigu, przygotowaniach do niego i zarazić kolarską pasją tych jeszcze nie do końca przekonanych. A tych ostatnich z pewnością było niewielu! Na trybunach zasiadło ponad 100 osób i to właśnie oni mieli okazji wysłuchać wspomnień mistrza sprzed lat.

Dąbrowscy wolontariusze Tour de Pologne © visvis


– Kiedy patrzę na Was i na Wasz zapał do pomocy przy organizacji naszego wyścigu, przypominam sobie swoje starty w wielu wyścigach na całym świecie, między innymi Tour de Grance czy Giro d’Italia, kiedy dojeżdżając na metę wszyscy kolaże trafiali pod opiekę młodych wolontariuszy – wspominał Lech Piasecki.

Lech Piasecki na spotkaniu z wolontariuszami © visvis


Spotkanie to było pierwszym z całego cyklu, które będą przygotowywane specjalnie dla wolontariuszu. Ci, którzy zdecydują się włączyć w organizację wyścigu podpiszą z nami specjalne umowy wolontariackie i wezmą udział w specjalnie dla nich przygotowanych szkoleniach, między innymi z kierowania ruchem drogowym.

A jak okazało się już po samym spotkaniu, Lech Piasecki zdradził nam, że jesteśmy pierwszym miastem, które w organizację wyścigu tak szeroko chce włączyć mieszkańców swojego miasta i są już tacy, którzy idą w nasze ślady, np. Katowice :)

A przy okazji kolejny raz uświadomiłem sobie, że osoby które jeżdżą o swojej pasji mogą rozmawiać godzinami zupełnie jak gdyby znali się od lat i tysiące kilometrów razem strzelili :)

Odrobina czułości

Poniedziałek, 14 czerwca 2010 | dodano:15.06.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Mongołek też człowiek i czasami jemu też od życia coś się należy :) Nie wystarczy tylko to, że mieszka jak domownik w mieszkaniu, a nie w garażu - czasami trzeba mu poświęcić nieco uwagi i odrobinę czułości.

Dzisiaj właśnie był taki dzień. Pogoda za oknem niestety znów nie zachęcała do jeżdżenia, więc nadarzyła się doskonała okazja, żeby wreszcie porządnie doczyścić rower po ostatnich eskapadach, zwłaszcza tej górskiej.

W ruch poszło mydełko, miska, miękkie szmatki, wykałaczki, śrubokręt, silikon w sprayu i zielony finish line :) Efekt - Mongołek chyba pierwszy raz jest tak czysty od momentu, kiedy wyjechał ze sklepu.

Ciekawe ile minie czasu zanim znowu się uświni... :)

LNK czyli Latamy Nad Kierownicami

Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano:11.06.2010 | linkuj | komentarze(5)
Kategoria Góry bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
61.94 km
58.00 km teren
06:21 h
9.75 km/h
53.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Dzień I

Od początku tego sezonu mnie i moim znajomym chodziły po głowie Góry Świętokrzyskie, oczywiście na rowerach! Plan był prosty – zbliża się długi czerwcowy weekend, więc jedziemy! Niestety plany pokrzyżowała nam nieco pogoda i prasowe, internetowe i telewizyjne doniesienia o tym, co deszcz robi z większością Ziemi Świętokrzyskiej…

W środę zapada szybka decyzja – jedziemy, ale w Beskidy. Standardowa odprawa w Santorini i ustalanie trasy. Stawiamy na Bielsko, Szyndzielnię, Klimczok, Hyrcą, Kotarz, Salmopol, Malinów, Magurkę Wiślańską, Baranią Górę, nocleg na Przysłopie, a potem Kubalonka, Kiczra, Stożek Wielki, Soszów Wielki, a potem Czantoria i finiszujemy zjazdem do Ustronia. To trasa, a planowani uczestnicy to mini reprezentacja VXT: Godżinx, Motyl, ja i Remik, który jak się okazało w sobotę rano, nie dał rady i został pokonany przez złośliwość przedmiotów martwych, takich jak brak dobrej dętki, punktualnie przyjeżdżające pociągi nie czekające na zaspanych i jeszcze kilka innych zrządzeń losu.

Śniadanie pod Szyndzielnią © visvis


Od samego rana pogoda i humory dopisują w najlepsze. Od dworca do kolejki na Szyndzielnię trasa mija bardzo szybko, po drodze jeszcze ostatnie zakupy i… spóźniamy się 2 minuty na pierwszy wjazd! Oczywiście obsługa kolejki jest nieugięta, więc nie pozostaje nam nic innego jak półgodzinny postój wykorzystać na śniadanie. W tak zwanym międzyczasie przyjeżdżają jeszcze dwie osoby z rowerami, doprowadzamy do stanu przedzawałowego upierdliwego pana z wielkimi siatami i o 9.45 lądujemy jakieś 400 metrów od szczytu Szyndzielni.

Widok na schronisko pod Klimczokiem © visvis


Z Szyndzielni szybki skok na szczyt Klimczoka, tam ostatnie regulacje sprzętu, przepakowanie się, zrzucenie kurtek i zjazd w stronę Karkoszczonki. No i tutaj zaczyna się to, co Tygryski lubią najbardziej.

Junior na zjeździe z Klimczoka © visvis


Co prawda kończy się to najpierw efektownymi lotami i walką o utrzymanie pionu każdego z nas, a potem ja inauguruję coś, co potem przyświeca nam przez cały wyjazd, czyli loty przez kierownicę. Zaprawdę powiadam Wam – dziwne uczucie, kiedy nagle stajesz w pionie na przednik kole, a kątem lewego oka widzisz swoje nogi i tylne koło roweru, który przerzuca Cię i spada na Ciebie. Efekty: wielki fioletowo-żółty siniak w miejscu mocno intymnym (odkryty dopiero w niedzielę), delikatnie skrzywiony hak przerzutki i odczepiony od kierownicy licznik (w pierwszej chwili myślałem, że urwany, ale na szczęście okazało się, że to tylko złudzenie. W końcu legenda Cateye Enduro skądś musiała się wziąć!).

W stronę Karkoszczonki © visvis


Na dojeździe do Karkoszczonki zaliczam jeszcze jedną efektowną glebę (miny turystów na szlaku bezcenne:D ) i od tego miejsca zaczyna się nasza dzisiejsza wspinaczka.

I znów do góry... © visvis


Pogoda, która rano była wielkim atutem powoli zaczyna nam doskwierać. Kiedy dojeżdżamy do Przełęczy Salmopolskiej robimy dłuższą przerwę na jedzenie, uzupełnienie płynów i cukru i jak się później okazało także sen! Półgodzinna drzemka na trawie pod czerwcowym Słońcem doładowuje nam baterię i z nowym powerem ruszamy w stronę Malinowa (na samym szczycie mijamy też podjeżdżającą od strony Wisły Czarną Mambę, którą tutaj mocno pozdrawiamy:)

Nie spać! Zwiedzać! © visvis


Pierwotny plan zdobycia Malinowa i Malinowskiej Skały modyfikujemy po drodze, kiedy stajemy przed wyborem: albo zaczynamy się wspinać czerwonym szlakiem do szczytu Malinowa, albo dalej jedziemy szerokim szutrowym zjazdem, który nie wiemy dokąd prowadzi, ale jest w dół!

Widokowy trawers © visvis


Oczywiście wybieramy opcję nr 2, która okazuje się genialną, widokową trasą, która doprowadziła nas do żółtego szlaku wiodącego na szczyt Gawlasu, który i tak planowaliśmy zdobyć.

Gawlas © visvis


Z Gawlasu dalej już zielonym szlakiem zdobywamy Magurkę Wiślańską i Baranią Górę, skąd widoki były wprost genialne!

Podjazd na Magurkę Wiślańską © visvis


Powoli zachodzące Słońce i błękitne niebo pozwoliły nam się rozkoszować widokiem na dumnie prężącą się Pierwszą Damę Beskidów – Babią Górę, na horyzoncie rysowały nam się Tatry, w oddali również Pieniny oraz Mała Fatra.

Zdobywcy na szczycie © visvis


Ze szczytu Baraniej zjeżdżamy do kamienistym i korzenistym zjazdem do samego schroniska, gdzie czekają na nas już nasze zarezerwowane łóżka, kolacja wieziona w plecach i oczywiście zimne brackie w barze :)

Barania zdobyta! © visvis


Dzień II

Pierwsza myśl po przebudzeniu – czuje się tak „ściągnięty” jak po dobrym botoksie i w swoim odczuciu nie jestem sam! Ale szkoda czasu na rozczulanie się! Wstajemy, jemy śniadanie, pakujemy się i ruszamy dalej, bo szkoda dnia na siedzenie w schronisku! Tutaj jednak okoliczności natury i towarzystwo przypadkowo spotkanego Pana Leśniczego okazują się silniejsze. Teoretycznie szybkie śniadanie przeciąga się do prawie godzinnej sjesty na słonecznym tarasie i wysłuchaniu niezliczonych historii z bardzo ciekawego i bujnego życia leśniczego :)

Błotniście, korzeniście i kamieniście © visvis


Kiedy już udaje nam się spakować i sprawdzić sprzęt ruszamy! A tutaj jakże miła niespodzianka – prawie 10 minut zjazdu. Najpierw szeroką szutrówką, potem nieco bardziej wyboistą, błotnistą i kamienistą ścieżką, gdzie Godżinx niestety ma pecha i zatrzymuje się czołem na korzeniach. Jego rower postanowił się zbuntować, a jeździec tego faktu nie przyjął do wiadomości! Skończyło się rozbitymi okularami i guzem na czole, który do końca dnia systematycznie się powiększa.

Kontuzjowany Godżinx © visvis


Kiedy wszyscy ponownie już siedzieliśmy w siodłach ruszamy dalej w dół, tym razem asfaltową drogą, która doprowadza nas do czerwonego szlaku, który dla odmiany zaczyna piąć się szeroką i kamienistą drogą do góry. Na szczycie szybka sesja zdjęciowa, krótki odpoczynek, naklejenie kilku nowych plasterków i zaczynamy zjazd do Stecówki. Stąd później fajnym asfaltowym odcinkiem docieramy do Kubalonki, gdzie znajdujemy raj na ziemi – kiełbaska z grila i duże, lane Brackie – 10,50 zł (słownie: dziesięć złotych i pięćdziesiąt groszy!).

Po prawie godzinnym popasie, nieco rozleniwieni jednak ruszamy dalej i pomimo tego, że znów zaczyna się jazda pod górę, przeplatana wspinaczką, ani chęci ani sił nie brakuje. Po drodze znów nieco modyfikujemy naszą trasę omijając czerwony szlak wiodący przez szczyt Kiczory i na Stożek Wielki kierujemy się szlakiem niebieskim.

Zamiana sprzętu © visvis


Na końcu tego szlaku Godżinx, nasz ultra maratończyk i specjalista od OS-ów, postanowił jednak zdobyć szczyt Kiczory (co z tego, że nieświadomie). Kiedy się zorientował, że nie tędy droga my z Juniorem już czekaliśmy na szczycie Stożka i delektowaliśmy się zimną Coca-Colą :D Po krótkim odpoczynku i sprawdzeniu mapy ruszamy dalej. Przed nami jeszcze Mały Stożek, Soszów i Czantoria, a czasu coraz mniej…

Ze Stożka ruszamy czerwonym szlakiem, który zaczyna się niewinnie a po kilkuset metrach przeradza się w coś, co potrafi napsuć trochę krwi z jednej strony, a z drugiej sprawić mega wiele frajdy! Za rekomendację może świadczyć choćby to, że na jednym z nawrotów udaje mi się poczuć swąd spalenizny dobiegający do nozdrzy z zacisku tylnego hamulca!

Motyl po zjeździe z Wielkiego Stożka © visvis


Ehhh, genialnie było, ale na dole jednak dochodzimy do wniosku, że czas, który został nam do pociągu nie pozwoli nam na realizację całej zaplanowanej trasy i pod szczytem Małego Stożka podejmujemy decyzję o zjeździe do Wisły. Oczywiście na tym odcinku też nie zabrakło atrakcji a sam żółty szlak do samego Łabajowa teraz jest ciekawym wyzwaniem – szlak stał się drogą zrywkową i cały poprzecinany jest uskokami, masą luźnych kamieni i korytami spływających z góry potoczków.

Zjazd do Łabajowa © visvis


Żeby sprawiedliwości stało się zadość jeszcze tylko Motyl musiał zaliczyć lot przez kierownicę, co skutecznie udaje mu się na samiutkim końcu szlaku, ale jako, że jest specjalistą od miękkich lądowań i tym razem nie jest inaczej. Dzisiaj lądowiskiem było świeżutkie błotko, gwarantujące przy okazji piling opalonej na czerwono skóry.

Miękkie lądowanie i piling © visvis


Z Łabajowa kierujemy się do Wisły Uzdrowiska, kupujemy bilet na pociąg i korzystając z odrobiny czasu delektujemy się jeszcze ostatnim kufelkiem złotego, beskidzkiego napoju marki Brackie wymieniając doświadczenia i wrażenia górskiej wędrówki razem ze spotkanymi na dworcu współtowarzyszami niedoli, którzy jak się okazało pokonali w ten sam weekend bardzo podobną trasę do naszej.

Nieco więcej zdjęć TUTAJ

Po Mapę dla Aktywnych

Niedziela, 30 maja 2010 | dodano:11.06.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
25.00 km
0.00 km teren
02:04 h
12.10 km/h
37.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Cały ostatni weekend maja upłynął pod znakiem Dni Dąbrowy. Od piątku do niedzieli w Parku Hallera przygotowane było masę atrakcji dla małych i dużych. Poza tym, że na scenie występowały takie zespoły jak Coma, Jamal czy Perfekt, nie zabrakło także sportowych akcentów. Dla wielu obecnych największą atrakcją było spotkanie z siatkarkami Enion MKS Dąbrowa Górnicza, które kilka dni wcześniej wywalczyły brązowy medal w PlusLidze Kobiet.

Ja jednak postawiłem na coś innego. Przez wszystkie 3 dni w namiocie organizatorów, każdy kto przyjechał na Dni Dąbrowy na rowerze za całkowitą darmochę mógł odebrać dąbrowską Mapę dla Aktywnych.

Jest to mapa Dąbrowy Górniczej, na którą naniesione zostały wszystkie trasy rowerowe w naszym mieście, wszystkie asfaltowe trasy dla rolkarzy czy szlaki piesze dla amatorów spacerów czy Nordic Waling. Wprawne oczy aktywnych znajdą tam także informacje o tym, gdzie można pograć w siatkówkę plażową na profesjonalnie przygotowanych boiskach czy… wystartować i wylądować paralotnią!

A dla wszystkich tych, którzy przegapili okazję dostania mapy w trakcie Dni Dąbrowy odsyłam do budynku urzędu przy ul. Granicznej 21, gdzie każdy kto przyjedzie tam na rowerze, rolkach, przybiegnie bądź przyjdzie z kijkami do Nordic Walking także BEZPŁATNIE dostanie taką mapę – w urzędzie mają ich prawie 20 tysięcy :)

Więcej o projekcie Dębowy Świat dla aktywnych można znaleźć TUTAJ

Mapa dla aktywnych © visvis

Kultowe Igry z KULTem w tle

Czwartek, 13 maja 2010 | dodano:14.05.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria o wszystkim i o niczym
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Z Adamem widzieliśmy się w piątek. Rzucił hasło, że we czwartek w Gliwicach jest koncert Kultu i zapytał, kto ewentualnie miałby ochotę się wybrać. W odpowiedzi las rąk i mnóstwo deklaracji. 2 dni jednak zweryfikowały listę kandydatów do udziału.

Bez bicia sam przyznaję się, że o koncercie zapomniałem i gdyby nie poniedziałkowy czy wtorkowy SMS od Adama czwartkowy wieczór zapewne skończyłbym w domu. Z licznej grupy chętnych uczestników została czwórka - Adam (gospodarz), mój Siostr, kolega mojego Siostra i ja :)

O której jest koncert - nie wiedzieliśmy, bo w sumie to taka mało istotna informacja:P Do Gliwic razem przyjechaliśmy jakoś koło 19.30, zrzuciliśmy moje rzeczy u Adama i poszliśmy w miasto (co za cudowna knajpa - 3 żubry w butelce za 10 zł)

Po kilku kolejkach pada komenda WYMARSZ, więc idziemy. Adam prowadzi w stronę lotniska, a tam tłumy idą w zupełnie przeciwną stronę... Jest jakoś przed 23. Próbujemy się dowiedzieć od tych, którzy idą na przeciw nam czy już po koncercie KULTu, ale nie udaje nam się znaleźć nikogo, kto byłby nam w stanie odpowiedzieć na nurtujące nas pytanie. Ryzykujemy i idziemy dalej.

Kultowe Igry z KULTem w tle © visvis


Kiedy docieramy na miejsce, ku naszemu zadowoleniu, impreza trwa w najlepsze a na scenie prowadzący imprezę (OMG, ale ta dziołszka miała piskliwy głos... :P ) dopiero zapraszają KULT na scenę. Idealnie! A za chwilę zaskoczenie - tutaj jest więcej błota niż ostatnio w Rudawach i chyba całych Karkonoszach i Izerach razem wziętych! Stajesz i czujesz jak błotko Cię wciąga na 3-4 centymetry, a odklejenie nogi stanowi nie lada wyzwanie :) Grali jakoś chyba z 2,5 godziny i zagrali prawie wszystko, co zagrać powinni :)

Co się wysuszy to się wykruszy © visvis


Potem jeszcze jakieś żuberek, jakaś grillowa przegryzka, potem jeszcze spacer z żuberkami pod wydział Adama, podziwianie brutalistycznego gmachu i rozmowy o życiu, polityce i wszystkim tym, o czym rozmawiają faceci przy piwie :) A potem przyszła najmniej atrakcyjna część wycieczki - dzwonek budzika o godzinie 7.30...

Przypadkowe spotkanie

Środa, 12 maja 2010 | dodano:14.05.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria o wszystkim i o niczym
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Jakoś w ostatnich dniach lutego zapadła decyzja - meta II etapu Tour de Pologne w Dąbrowie Górniczej! Pierwsza myśl - nie wierzę! Polska pętla, prawdziwe kolarskie święto w moim mieście? Niemożliwe! A jednak :)

Kiedy informacja stała się informacją oficjalną trzeba coś o tym napisać i do dziennikarzy i w ogóle. No ale jak pisać o Tour de Pologne bez rozmowy z Czesławem Langiem - sprawcą całego tego zamieszania.

Udaje mi się zdobyć telefon, rozmawiamy i pierwsza rzecz, która mnie uderzyła (oczywiście w pozytywnym sensie) rozmawia nam się tak swobodnie, jak gdybyśmy znali się od lat i przejechali razem tysiące kilometrów. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie było to mega pozytywne przeżycie.

Minęło trochę czasu, a konkretnie od początku marca do dzisiaj, wracam ze spotkania z nauczycielami, wchodzę do windy na poziomie -1 i ruszam na "trójkę". Tradycyjnie winda nie zdążyła się dobrze rozpędzić jak już ją ktoś zatrzymał na parterze... Poddenerwowany usuwam się w głąb winy, kiedy w otwierających się drzwiach pojawiła się znajoma postać - Czesław Lang. taki prawdziwy, żywy :) Szybkie przedstawienie się, krótka rozmowa, zaproszenie do startu w maratonach Skandia Lang Team i znów te same spostrzeżenia i wnioski - między ludźmi którzy jeżdżą żadne bariery nie istnieją :)

Kolarze dwaj © visvis


Potem jeszcze tylko "gwóźdź dzisiejszego programu" - oficjalne podpisanie umowy na organizację II etapu TdP w Dąbrowie Górniczej i konferencja prasowa. Ehhh... Już nie mogę się doczekać 2 sierpnia :)

Naście kilometrów na rolkach

Środa, 5 maja 2010 | dodano:10.05.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria okolice domu bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Będąc w pracy dowiedziałem się, że nad Pogorią III, która jest obecnie rozbudowywana i przebudowywana (o całym projekcie można przeczytać tutaj), pojawił się już asfalt i kostka brukowa wzdłuż dwóch brzegów. Niewiele myśląc - telefon do Polly i po pracy jazda na rolki.

Pogoda co prawda nie za bardzo zachęcała, ale żądza przetestowania nowej drogi była silniejsza od wszystkiego. Rolki wrzucone do samochodu, szybki desant w okolice Pogorii, rolki na nogi i jazdaaaaaaaaa... A ta była cudowna - kostka równiutka i dobrze spasowana, bez żadnych odstępów między poszczególnymi elementami, asfalt gładki jak stół - prawdziwa frajda z jazdy.

Jechało się tak przyjemnie, że kiedy dojechaliśmy do miejsca, gdzie skończył się asfalt, zawróciliśmy i dotarliśmy do miejsca, skąd wystartowaliśmy uświadomiliśmy sobie, że nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia... Szybka decyzja - WRACAMY! Tak więc jeszcze raz pokonaliśmy wspomniany wyżej odcinek, tym razem z sesją zdjęciową, a potem zaczęliśmy się zastanawiać czy przypadkiem nie da się asfaltem dojechać z Pogorii III nad Pogorię IV...

Jak najlepiej się o tym przekonać i rozwiać wątpliwości? Trzeba spróbować! Poza zamkniętym przejazdem kolejowym, nic nie stanęło na przeszkodzie, żeby nie zdejmując z nóg rolek odwiedzić największe z dąbrowskich jezior. Tam tradycyjna już pętla od parkingu do miejsca, gdzie kończy się asfalt i z powrotem.

Przeszkoda na drodze © visvis


Już na parkingu przy samochodzie ilość wydzielonych endorfin nie pozwalała nam się uspokoić. Było genialnie i wniosek z wypadu jest taki, że już nie mogę się doczekać, kiedy asfaltowa pętla dookoła całej Pogorii III będzie już gotowa. Stwierdziliśmy nawet, że kiedy cały projekt dobiegnie końca mieszkając w Dąbrowie urlop będzie brało się zimą i wtedy latało do "ciepłych krajów", bo wszystko, co niezbędne do aktywnego wypoczynku będzie na miejscu.

Zmęczony ale szczęśliwy © visvis


A po rolkach, na odprężenie padło na kino - Woody Allen jest mistrzem świata!

PS. licząc bez mapy udało nam się tego dnia zrobić ok 13 - 15 km :)

Rudawy Janowickie

Poniedziałek, 3 maja 2010 | dodano:05.05.2010 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria Góry bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
17.78 km
17.78 km teren
01:38 h
10.89 km/h
51.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Ostatni dzień wyjazdu, więc trzeba go wykorzystać do granic możliwości! Co prawda pogoda za oknem może odstraszać, ale my się nie damy. Jak kilka poprzednich wypadów pokazało – z cukru nie jesteśmy, rowery raczej też nie, więc deszcze jest nam nie straszny!

Pakujemy się, zamykamy pokój i jedziemy szukać bankomatu, żeby mieć czym zapłacić za kwatery i już chwilę później zapakowani pędzimy autem do Kudłatego, tam zostawiamy samochód i zaczynamy tym razem rowerową eksplorację Sokołów.

Po drodze deszcz przestał padać, ale duchota i wilgotność powietrza porównywalna jest chyba tylko z lasami tropikalnymi. Ale ma to też swoje plusy – nawet nie wiadomo kiedy las wybucha świeżą, wiosenną zielenią! Oprócz niej oczywiście towarzyszą nam jeszcze nieodzowne tutaj błoto, korzenie i kamienie.

Spisanie statystyk z poprzedniego dnia i w drogę! © visvis


Zastanawiająca w trakcie tego wypadu jest jedna rzecz. Przeważnie jazda na rowerze po górach ma to do siebie, że po podjeździe, zdobyciu jakiegoś szczytu albo nawet kilku szczytów przychodzi zjazd. Dzisiaj ta zasada została nieco zachwiana. Być może mieliśmy okazję trafić na ten właśnie wyjątek potwierdzający regułę…

Utrudnienia na trasie © visvis


Jedziemy już ponad godzinę i prawie cały czas mamy pod górkę, a jeśli nie pod górkę to i tak jest płasko zamiast „w dół”! No ale widać na „dowidzenia” góry, choć niskie, postanowiły dać nam trochę popalić. My jednak niewzruszeni cały czas pniemy się wyżej i wyżej żółtym szlakiem, który obraliśmy dziś za naszego przewodnika.

Wybuch zieleni © visvis


Kiedy dotarliśmy na chyba najwyższy z zaplanowanych dzisiaj szczytów i skontrolowaniu czasu podejmujemy jednak decyzję, że musimy się rozwieść z żółtym szlakiem i jakoś na własną rękę będziemy kombinować jak wrócić do samochodu, żeby zdążyć jeszcze dojechać do Dąbrowy o jakiejś rozsądnej porze…

Widok z trawersu na żółtym © visvis


I tutaj zaczyna się to, co Tygryski lubią najbardziej lub inaczej – to czego szukaliśmy dziś przez cały dzień czyli zjazdy. Co prawda droga, którą wybraliśmy wcale nie zapowiadała się tak ciekawie jak to się później okazało. Wąska, płaska ścieżka z czasem przerodziła się w szeroką szutrówkę o całkiem niezłym nachyleniu i sporej liczbie łuków, zakrętów… no i oczywiście świeżego, podeszczowego błotka :)

Wspinaczka © visvis


Kiedy dojechaliśmy do samochodu okazało się, że z miejsca, gdzie postanowiliśmy wrócić dotarliśmy tutaj w niecałe… 15 minut… Cóż, nie pozostaje nic innego jak tylko spakować się, przebrać w suche ciuchy i pożegnać z Sokołami do następnego razu i wpisać je na listę „miejsc, w które koniecznie trzeba kiedyś wrócić”!

Samo błoto też czasmi przszkadzało © visvis


A tak wyglądały rowery po dzisiejszym dniu. Zawrze urzekał mnie widok ubłoconych rowerów - dowód na to, że ktoś, kto na nich jechał musiał mieć MEGA frajdę! :)

ubłocone rumaki © visvis

Weselna Majówka

Sobota, 1 maja 2010 | dodano:15.07.2010 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria Góry bliższe i dalsze, o wszystkim i o niczym
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Tegoroczna majówka była wyjątkowa. Wszystko to za sprawą zupełnie innego charakteru niż dotychczasowe majówki, których od kilku lat nieodzownym elementem była obecność na pochodzie pierwszomajowym.

W tym roku było jednak inaczej. Mniej więcej jakoś w połowie marca Polly zaproponowała wyjazd na weselicho w okolice Jeleniej Góry. Jak się później okazało okolica była mi dobrze znana, bo z miejsca w którym mieszkaliśmy bliżej niż do Jeleniej Góry było do Karpacza:D

Planujący wyjazd siłą rzeczy nie dało się go zaplanować bez rowerów. Zwłaszcza, że będąc w tamtych okolicach nie można było darować sobie opisanego już tutaj Singltreka pod Smrkiem. Podobnie było z Sokołami i jeszcze kilkoma rzeczami, które będąc tutaj koniecznie trzeba było odwiedzić.

I w taki oto sposób z weselnej majówki, majówka zrobiła się rowerowo – weselna :) A sama Panna Młoda tak skomentowała nasze plany wyjazdowe (cytat z korespondencji z Polly): „Przedstawilam Mydloskiej (sprawca zajsc majowych, vel. Panienka mloda) plan naszego dlugiego weekendu - rowery, ew wspin a wesele to taka wisienka na torcie, takie uwienczenie wyjazdu :) Powiedziala - pojebalo Was?! :) Wiec chyba tak, chyba nie jestesmy normalni :)”

Bambry :D © visvis


Udało nam się też zobaczyć start maratonu w Karpaczu. Niestety tylko jako widzowie, ponieważ maraton startował 1 maja o 11.00, a my zaczynaliśmy wesele o 15.00. Ale tak stojąc i się przyglądając (ja podziwiałem sprzęt, a Polly męskie pośladki zasiadające na podziwianym przeze mnie sprzęcie) postanowiliśmy, że prędzej czy później startu w maratonie będzie trzeba spróbować, choć zapewne zaraz po starcie skwitujemy ten pomysł tekstem, jaki rzucił jedne z uczestników „karpaczowego maratonu” do swoich współtowarzyszy jakieś 200 metrów po starcie: „nie wiem jak Wy, ale ja już się zmęczyłem…” :D

Start Maratonu w Karpaczu © visvis


No i pisząc o weselu nie można nie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, a konkretnie o zdjęciu, które zaplanowaliśmy zrobić już w momencie uzgodnienia tego, że na wesele zabieramy ze sobą rowery – efekt poniżej :)

Chwilę przed weselem :) © visvis

(p)epicka włóczęga czyli w poszukiwaniu Singletrek pod Smrkiem

Piątek, 30 kwietnia 2010 | dodano:05.05.2010 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria Góry bliższe i dalsze
d a n e w y j a z d u
22.20 km
22.20 km teren
01:43 h
12.93 km/h
47.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Maj każdemu przeważnie kojarzy się z pochodami pierwszomajowymi i rocznicą podpisania konstytucji 3 Maja. Kiedyś Aleksander Kwaśniewski pomiędzy te 2 święta wcisnął jeszcze jedno – Święto Flagi Narodowej, tworząc tym samym 3 dni okazji do świętowania.

Różni ludzie różnie świętują – jedni wybierają pochód, inni wybierają grillowanie z rodziną i znajomymi, a jeszcze inni wybierają jeszcze inne formy. My chyba załapaliśmy się do tej ostatniej grupy – wybraliśmy rowery. A skoro okoliczności ułożyły się tak, a nie inaczej i w planach było jeszcze wesele w górach, więc nie można było nie połączyć tych dwóch rzeczy – oczywiście na myśli mam i rower i góry. O weselu w innym wątku :)

Kiedy dowiedziałem się, że wesele na które się wybieramy jest u podnóży Karkonoszy od razu wiedziałem co będzie naszym pierwszym celem – Singltrek pod Smrkem. Odkąd przeczytałem o nim w bikeBoardzie i dowiedziałem się, że jedziemy tam gdzie jedziemy – śnił mi się po nocach i nie byłbym sobą, gdybym nie wybrał się tam w pierwszej kolejności.

Takie znaczki miały nas prowadzić... © visvis


Rano pobudka, szybkie śniadanie na ganku domu, w którym mieszkaliśmy, szybkie pakowanko niezbędnych rzeczy i już my byliśmy w samochodzie, rowery na bagażniku i już zmierzaliśmy w stronę Szklarskiej Poręby i Świeradowa Zdroju. Tam szybko uporaliśmy się ze znalezieniem drogi do przejścia granicznego i wylądowaliśmy w Czeskiej Republice. No i tutaj zaczęły się schody…

Pomysł Czechów na trasę super, w Internecie o niej sporo, polskie gazety też się rozpisywały. Trasa ma nawet swój profil na Facebooku, ale w terenie oznaczeń żadnych, po prostu żadnych. No ale co? My nie damy rady? Pewno, że damy! Znajdujemy informację turystyczną! Niesieni skrzydłami radości, że już za chwilę dowiemy się gdzie jest nasze rowerowe Eldorado, niestety rozbijamy się na zamkniętych drzwiach biura informacji…

Kodex Terenniho Cyklisty © visvis


Czechy to jednak dziwny kraj… informacja turystyczna zamknięta, choć tabliczka mówi, że powinna być otwarta. Miejsce na parkingu, choć nie oznaczone podobno zarezerwowane i trzeba było się przeparkować na miejsce obok, które niczym się nie różniło od pierwotnie zajętego, a ludzie? A ludzie sami niewiedzą jakie rowerowy dobrodziejstwa mają wokół siebie.

Po prawie godzinnych poszukiwaniach udaje nam się w końcu dotrzeć do miejsca, gdzie Singltrek się zaczyna (chwała Bogu za tego pana w sklepie, który sam jeździ na rowerze i wie co dzieje się na jego „podwórku”). Zdejmujemy rowery, ostatnie ustawienia, dopompowanie kół i ruszamy za oznaczeniami szlaku.

Trzeci podejście do Singla © visvis


Nie wiem czy to kwestia pozytywnego nastawienia czy tego, że tyle tego szukaliśmy, ale pomimo tego, że jeszcze nic ciekawego się nie dzieje mnie już się tutaj podoba. Do czasu… Po jakiś 500 metrach oznaczenia szlaku znikają… Ale co tam, pewno taki odcinek. Jedziemy dalej. Po kolejnych 500 metrach dojeżdżamy do oznaczeń, ale które prowadzą nas do miejsca, z którego wystartowaliśmy (trasa jest jednokierunkowa). Wracamy więc i próbujemy jeszcze raz, i jeszcze raz…

Eureka! Znaleźliśmy! © visvis


Za trzecim razem uznajemy, że całą tą przereklamowaną trasę mamy w nosie i jedziemy po prostu pojeździć po czeskich górach. Po fajnym szutrowym podjeździe trafiamy na jeszcze fajniejszy szutrowy zjazd, który doprowadza nas prawie do samego czeskiego Nowego Miasta. I jakież jest nasze zdziwienie, kiedy nagle okazuje się, że trafiamy na oznaczenia Singltreka.

Na Singlu © visvis


Radość miesza się z zaskoczeniem jak to możliwe, ale nie roztrząsamy tego za długo, tylko trzymamy się już niebieskich oznaczeń. I tutaj dopiero zaczyna się prawdziwa frajda. Początkowo łagodna trasa zaczyna być coraz bardziej kręta, momentami bardzo, baaardzo szybka i do tego jeszcze te przejazdy pomiędzy drzewami, gdzie ledwo mieści się kierownica. Po pierwszej takiej sekcji niesmak poszukiwania i startu i zgubienia oznaczeń znika w jednej chwili!

Kolejna sekcja jest jeszcze lepsza od poprzedniej – tutaj już wyprofilowane zakręty, muldy na drodze i uskoki powodują, że pomimo pięknych widoków nawet nie chcesz zatrzymywać się i tracić czasu na robienie zdjęć. Po prostu coś genialnego! Góra, dół, góra, dół, lewo, prawo! Prawdziwy KOSMOS i MEGA POZYTYW.

Framgemnt Singla © visvis


Kiedy docieramy do miejsca, gdzie zaparkowaliśmy samochód już kompletnie nie pamiętamy złych wrażeń z początku naszej wycieczki i jednego jesteśmy pewni – Czesi odwalili kawał dobrej roboty! Mam nadzieję, że władze Świeradowa dotrzymają obietnicy i wybudują część tej trasy po polskiej stronie, a wtedy Izery staną się miejscem, które każdy miłośnik jazdy na rowerze górskim obowiązkowo będzie musiał odwiedzić!

Radość z jazdy © visvis